sobota, 29 sierpnia 2009

W Pradze

23 sierpień, jedziemy do Pragi. Nie tak sobie, aby tylko pozwiedzać. Tak można zrobić każdego dnia, to zaledwie 140 km, 50 zł za winietę i 100 zł za paliwo+ 40 koron za piwo. Ale właśnie na ten dzień były zakupione już w marcu bilety na koncert Radiohead. Kto nie wie co to takiego, niech żałuje.

Wyjazd został zaplanowany na 7.00, a doszedł do skutku jak zwykle z niewielkim, 1,5- godzinnym opóźnieniem. Mimo to znaleźliśmy się w Pradze dość wcześnie o 11- tej. Dojeżdżanie do centrum polega na kilkukrotnym podejściu do zaparkowania, z tym że za każdym razem zawrócić się daje tylko na peryferiach miasta.

W końcu po przeczytaniu informacji na tabliczkach, okazało się, że w niedziele i soboty parkuje się za darmo na miejscach z piktogramem parkomatu, a z oznaczonych „P” i „Réservé” strażnicy miejscy z miejska wytahają. W tygodniu przyjemność wjechania i bycia tu kosztuje 40 Kč/godz. (6,5 zł). Wtedy najlepiej jest zostawić auto na pierwszej od RP dzielnicy handlowej Černý Most i dalej 20 min. do centrum metrem.

Zewsząd króluje widok na Praski Zamek, a zwłaszcza na katedrę św. Wita. My idziemy przez Štefánikův Most na starówkę, jedną z największych w Europie- jak okiem sięgnąć stare, stare i stare.

Zawsze staram się wczuć nie w nazwy, kierunki, a bardziej w klimaty X- wiecznych budowli, uliczek wciśniętych w dość gęstą praską zabudowę. Jakby od początku istnienia miało to być miasto turystyczne, wpisane w teren i w wymagania nas turystów, łaknących regionalnych wrażeń, niepowtarzalnych i unikalnych. I tak się stało: parysko- praskie widoki, tłok na Moście Karola.

W podcieniach szukamy oldskulowych, czeskich knajp, raczej bez powodzenia. Polewki, knedliki i brambory chyba zostały u Hrabala, Haška, Čapka. W końcu zadowoliliśmy się włoskim jadłem, którego obfitość zdaje się tu ostatnio przeważać, częściej niż w Polsce.

Kierunek Hradczany, ale bez przesady, bo wszędzie, jak na Zachodzie, należy wykupić wejściówki. I tak można pobyć u stóp zamku, podziwiając przepięknie płynącą Wełtawę, winne ogrody, stare, strome uliczki, w które bez końca można zaglądać, a każda jest inna.

Można by wymieniać długo nazwy głównych zabytkowych atrakcji: Hradczany, Malá Strana, katedra św. Wita, Zamek Praski, Dom pod Minutką, astronomiczny zegar Orloj, kościół Tyński i św. Mikołaja, most Karola itd.




Ale chodzi oczywiście o klimaty czeskich, praskich uliczek, niezwykle zdobnych kamienic, wzniosłość kościołów, Zamek owinięty Wełtawą, a także o obecność międzynarodowych tłumów zwiedzających miasto, fotografujących wszystko po dwa razy i piszących o tym na blogach we wszystkich językach.


Koncert Radiohead na Holešovicach był wielki, ze znakomitym spektaklem świateł, barw i dźwięków. Wpuszczający bramkarz na widok mojego Canona rzekł: to je nedobré i wezwał szefa, szef kierownika, który machnął ręką, może na średnio profesjonalny aparat albo też i na mój wygląd. W czasie koncertu dało się jednakże odczuć zmęczenie materiału. Nie każdy kawałek porywał, ale jak już porwał, to do końca.


Jedyne słowa Yorka, lidera grupy to: 1 raz thankyou i This one is for Franz Kafka. He's dead so he won't care but anyway , dedykujące temu wielkiemu praskiemu pisarzowi "Pyramid Song". Się rozgadał ;)


Trudno było wracać, z 17- tysięcznym tłumem (2 razy mniej niż w Poznaniu), na przeciw konnym bryczkom, zaplątanym niespodzianie w parkowych alejkach.

Po koncercie o godz. 24 wyruszamy bez przeszkód w drogę powrotną, ale jeszcze przed Harrachovem zaczęła się kończyć benzyna. Akurat w Pradze pracownik stacji miał przerwę śniadaniową i nie chciał sprzedać paliwa. W końcu zatankowaliśmy prawie przed granicą (benzyna wychodzi tu teraz nieco drożej), na małej stacyjce, gdzie personel był już po śniadanio- kolacji i o 2.00 meta w Wiśniowym Sadzie.


niedziela, 23 sierpnia 2009

Zamek Książ

Do Książa zwykle jedziemy przez Jelenią Górę, Bolków, Świebodzice. Droga łatwa i prosta- 65 km, po remoncie E65 na odcinkach wyposażonych w 3 pasy ruchu, można wyprzedzić furmanki, traktory i TIR-y, jeszcze do niedawna dyktujące średnią prędkość na tej trasie. W 1,5 godz. dojeżdżamy do Wałbrzycha z odpowiedniej strony, bez potrzeby zaglądania do planu tego pełnego dziur w ziemi i w asfalcie, górniczego miasta.
Już po wjechaniu na drogę dojazdową, świeżo ułożoną z "końskich łbów", można się poczuć jak Henryk XV Hochberg von Pless, powracający do oczekującej go w zamku księżnej Daisy, tak urodziwej i pełnej wdzięku, że męska połowa europejskich salonów wiele by dała, by stać się chociaż jednym z lokajów w jej 40- osobowej dworskiej służbie. Jej twarz zdawała mi się mignąć w cieniu daszka dżokejki, wśród pasażerów bryczki wyjeżdżającej z zabudowań stajennych, widocznych w oddali.

O dziwo droga zaprowadziła nas pod samą bramę zamkowego dziedzińca. Przebrnąwszy sprawnie przez proces zaparkowania- podjechanie pod szlaban, portiernię, otrzymanie karty parkingowej, wskazanie miejsca, znaleźliśmy się przed samym zamkiem. Tu niespodzianka- nie wziąłem karty pamięci do aparatu, widocznie pamięć już nie taka ta, ale od czego jest komórka.

Przyglądamy się niezwykłym lwom i posągom prowadzącym do kasy przez efektowne podwórze, autorstwa mistrza Felixa Scheffera. Wybraliśmy wariant zwiedzania ekonomiczny, indywidualny za 14 zł, od tabliczki nr 1 do 22, którą to numerację i tak się gubi bezpowrotnie, tuż po wejściu na startowe II piętro.

Zwiedzający mają dostęp tylko do dwóch pięter. Pozostałe dwa i poddasze są jeszcze nieodrestaurowane i nawet angielska firma hotelarska Heritage International przez ponad 2 lata zdołała wymienić tylko drzwi za 420 zł. W dodatku z hukiem, ledwie co, udało się ją stąd wyeksmitować. Nic dziwnego. Dzierżawa zamku kosztowała ją wtedy 1,10 zł/miesiąc.

My zaś z zainteresowaniem obejrzeliśmy wystawę matejkowskiego ucznia i epigona, Wojciecha Weissa. Przeżycie było niesamowicie intensywne.

Po drodze, w jednej z komnatek wystawa jakże inna- wypchane zwierzęta, a właściwie ich połówki, pod nazwą „Podróż przez cztery kontynenty”. Cóż, co kto lubi. My nie lubimy.


Bardzo spodobały mi się podwórza zamkowe, otoczone kamiennymi ścianami, stworzone dla zadumy i kontemplacji. Niezwykły jest też konglomerat stylów: gotycki, renesansowy, barokowy, rokokowy, eklektyczny.
Wynika to z ciągłego przekazywania i sprzedawania zamku, od początku jego założenia w XIII w. Obecnie taki jego los zdaje się być kontynuowany.

Po salonach i komnatach, ok. 7 pomieszczeń udostępnionych, ze skromnym umeblowaniem, usprawiedliwionym powojenną, kilkunastoletnią dewastacją i przetrzebieniem wnętrz zamkowych, wychodzimy na tarasy.

Są tu ciekawe okazy starych drzew, krzewów np. cisy, buki, irgi, bluszcze oraz elementy francuskiej architektury ogrodowej np. fontanny, żywopłoty, schodki, mury.

Przy wyjściu posilamy się w barze zamkowym- rewelacyjnie smaczne placki ziemniaczane (pewnie zamkowe) i równie dobra grochówka. Do punktu widokowego dojeżdżamy łamiąc rozważnie z premedytacją zakaz wjazdu, powoli, delikatnie omijając spacerowiczów.

Rzeczywiście zamek jest wielki i wielce ciekawą ma historię. Trochę jesteśmy zdegustowani skromnością wyposażenia i możliwościami zwiedzania - spośród 400 pomieszczeń dostępne jest ok. 20, a tylko barokowa sala Maksymiliana jest wyposażona na wzór oryginału. I tak wypadamy lepiej niż John Quincy Adams- prezydent USA, który zdegustowany był tu wszystkim.

środa, 19 sierpnia 2009

POKL 6.2

Mamy 3 dzieci, zresztą dosyć mobilne i bardzo fajnie ułożone. Dharma nie jest specjalnie przystosowana do takiego towarzystwa, a one są bardzo miłe.

Skutkuje to jednak izolowaniem jej od gości, za to codziennie ma zagwarantowany spacer po okolicach, który uwielbia nade wszystko. I to są te klimaty, o które chodzi- wędrówki po okolicznych górkach, najczęściej o zmierzchu, obserwacja przyrody, topografii.

Między tym wszystkim codzienne czynności: do pralni, zakupy przy okazji, sprzątanie, koszenie, zbieranie owoców itp. Daszek jeszcze nie zrobiony jest, chociaż przygotowany. Oczyściłem go z dzikiego wina, założyłem asekurację, może jutro się uda trochę poprzybijać nowej papy. Chciałbym uniknąć sypania paprochów między gości i ich dzieci.

Nadeszły efekty moich nieprecyzyjnych rezerwacji.
Do jednego pokoju goście w ogóle nie przyjechali, nie dało się dodzwonić i pewnie będzie niewynajęty, a było kilka zapytań o ten termin. W 2 pokojach chodziło o pobyt do soboty. Nie wiem skąd wzięła mi się ta niedziela. Moje błędy, ale też i moje cenne doświadczenia, które mam nadzieję, jeszcze zdążę wykorzystać kiedyś parę razy.

Pomysł nasz na dalsze funkcjonowanie okazał się niezbyt atrakcyjny dla POKL 6.2. Żadna kultura, historia, sztuka, regionalność i turystyka nie są tak niezbędne w naszym regionie, jak inne samozatrudnienia, związane z produkcją choćby plastiku. Pokazywanie naszych Karkonoszy w pełnym spektrum historyczno- krajoznawczym w godnym standarcie i estetyce europejskiej, mieszkańcom miast i innych regionów Polski, nie jest na tyle konieczne, aby to właśnie nas wspomóc dotacją z tego programu. To, że zabrakło tylko 1 p-ktu nie jest pocieszeniem, bo nic z tego nie wynika. Nie to nie, dam radę sobie sam. Zdarzyło się parę razy, że poskutkowało i w dalszym ciągu mam taką nadzieję.

Naparstnica
Mooże wystartujemy do 3 edycji, ale ręce i tak opadły, gdy wychodzi, że w kontekście polityki unijnej nie jesteśmy beneficjentem ostatecznym i nie o nas, skromnych, zwyczajnych Europejczyków tu chodzi, a raczej jest to sposobem na pomnażanie majętności sprytniejszych obywateli, umiejących zgarnąć płynący eurostrumień wcześniej, po drodze, na swoje podwórko, zanim dopłynie do tych, do których został skierowany i stworzony.

Ja sprytny nie jestem, wcale być takim nie zamierzam, nie umiem i nie chcę, i nie będę. Robię wszystko co muszę, aby tylko nie opuścić ukochanych Karkonoszy i Zachełmia, a od lat zawsze jest to realnym i najgorszym dla mnie zagrożeniem. Jeśli trzeba tak będzie uczynić to trudno. Jest wolność. I aby ta nasza nie umniejszyła wolności kogokolwiek.

To, że nikt nie da nam za nic pieniędzy jest oczywiste, jedynie smuci, że pod takim pozorem (UE), przedstawia nam się szansę, w którą czasem zbyt naiwnie i zbyt pochopnie wierzymy.
Naparstnica
Letni bukiecik w Wiśniowym

Dziś na Śnieżce piękna pogoda i malownicze niebo.

Powrót przez Kocioł Łomniczki.