sobota, 26 marca 2011

Wiosennie w Zachełmiu

 
Teraz już wiem. Nie wychodzi się z domu bez aparatu. Zwłaszcza wtedy, gdy pomyślimy przez chwilę:- A może wziąć aparat? E tam.
Natura żyje intensywnie, nie przejmując się zbytnio egocentryzmem człowieka.
Tu w Karkonoszach wszystko się w każdym momencie zmienia, chociaż troszeczkę. Inny kąt, metr obok, 5 min. później, bliżej, wesoło lub smutno mi. I da się wtedy z zaskoczeniem zobaczyć coś innego i nowego, w miejscu gdzie byliśmy już tysiąc razy. Bowiem istnieją kategorie podstawowe: pory roku i dnia.
Szczęśliwie przeżyliśmy zimę. W tym roku była równie wyraźna jak poprzednie, trudno zauważyć różnicę, chociaż wydaje się być pozornie, radykalnie różna od ubiegłych: dłuższa, śnieżniejsza, mroźniejsza, piękniejsza i kosztowniejsza.
 
Padły rekordy: stłuczek i liczby uszkodzeń Skody, obłożenia minimalnego w styczniu, maksymalnego w lutym, wysokości pryzm odśnieżonego śniegu, nieprzejezdności drogi do Przesieki, długości trwania grypy w rodzinie, czasu przeznaczonego na posprzątanie kuchni po jednej tylko rodzinie, ilości 6- latków naraz przez więcej niż 2 dni, czasu przeznaczonego na muzykę, rachunku za gaz w lutym, braku kubików drewna na przyszły rok, początku przebijania się przebiśniegów.
 
Zimę przekładam do wspomnień i głowy nie daję, że już żaden śnieg w tym półroczu u nas się nie pojawi. Właśnie teraz sobie pada, mieszając się starannie z kroplami deszczu.. Obejście przedstawia się, jak zawsze o tej porze, niezbyt atrakcyjnie, dlatego wolę popatrzeć na góry, które prezentują się czasem bardzo wyraźnie. Ogród zaprasza do współpracy i nie chodzi mu bynajmniej o skoszenie czy odśnieżenie.
 
Sarenki chętnie podchodzą, wiedząc, że zawsze coś zielonego się znajdzie. Przeskakują płoty, zapominają jak weszły i trzeba lecieć z podpowiedzią. Dharmę chyba lekceważą, chociaż bardzo chciałaby się z nimi pobawić w "pieska i kotka".
Pora do spacerów jest idealna. Mało błota, już wcześniej rozmarzło. A i śnieg momentami po pas, zaczyna się dopiero od 1000 m. Widoczność jest wyjątkowa ze względu na brak liści na gałęziach, których co roku jest coraz więcej, mimo że drzew coraz mniej. Teraz właśnie odsłoniły się fantastyczne zachełmiańskie panoramy, które zaskakują każdego przybysza, pokazując na chwilę pod tym względem wyższość przedgórza nad górnym reglem.
Najlepsza do spacerów jest góra Kopa, 665 m npm, Fuckner- Berg, może dlatego tam najczęściej chodzimy. Uwieńczona jest, jak każda nasza górka skałką, przynajmniej jedną, oferującą wymyślne przejścia, szczelinki, przewieszki, zachęcające by lekkim klepnięciem stoczyć ją całkiem w dół. Tego na wszelki wypadek nie czynię, mimo że najbliższy potencjalny chybotek znajduje się na naszej Przesieckiej Górze (612 m npm).
Przemierzając Kopę dookoła, wzdłuż warstwicy 50 m poniżej szczytu, mamy do czynienia ze wspaniałymi widokami: na Śnieżkę, Szyszak, Górę Żar, Zachełmie i Kotlinę Jeleniogórską.
 
Kopa oprócz swojej widokowości tętni też życiem.
Nie raz spłoszyło się ze skalnych zagłębień jakieś czworonożne istnienie, a ostatnio udało się napotkać sympatyczne stadko muflonów, sprowadzonych z Korsyki na początku XX w., przez shafgotschowskiego, włoskiego ogrodnika. W Sudetach występuje ich ok. 700 szt., np. w Górach Sowich, Bardzkich, Kaczawskich. Nasz kierdel liczy ok. 30 szt.. Niestety w ostatnim czasie cierpią z powodu defektu genetycznego w postaci wrastania rogów- ślimów w sierść. Istnieje potrzeba sprowadzenia zdrowych osobników, aby odbudować kondycję stada. Jeden tryk kosztuje ok. 5 tys. zł. Ale najpierw przydałby się jakiś włoski ogrodnik.
Gdyby nie Dharma, skowycząca, wyrywająca się do tak odmiennych stworzeń, udałoby się zrobić zdjęcie nie gorsze niż Monice z hotelu Chojnik. Kozice nawet przystanęły na chwilę, pozując jakby do zdjęcia, aby zaraz skocznie pomknąć za głazy w poszukiwaniu smakowitych zieloności. Samice i młode bronią się przed wrogiem do wielkości lisa tupaniem nóg. Byliśmy jednak trochę więksi.
 fot. Monika z Chojnika
XVII- wieczna remizka strażacka stanowi łakomy kąsek dla społeczności zachełmiańskiej, ale niestety gminne przepisy skutecznie bronią jej przed naszymi zakusami. Mamy w końcu możliwość poproszenia o miejsce do spotkań wiejskich w dwóch prywatnych hotelach w Zachełmiu, jedynych w całej gminie Podgórzyn. Też o czymś to świadczy ;)
 W Wiśniowym Sadzie królują przebiśniegi, śnieżyczki, może i w większej ilości niż zazwyczaj. W tajemnicy zdradzę, że mają mało wspólnego z początkiem wiosny. Pojawiają się w styczniu i bez względu na śniegi, widać je aż do kwietnia. Nawet potem muszę omijać je pieczołowicie kosiarką, żeby miały więcej czasu na nabranie sił przed następną zimą, której spodziewam się już zaraz, za 6 miesięcy.
 
 
Ale się powoli jednak kończy, zaraz będzie następna. Wiosny można nie zauważyć, jeśli nie popatrzy się w porę przez okno. Nie chciałbym uciekać od tego, wręcz przeciwnie, zajrzeć głębiej w siebie, tam gdzie czas i pozostałe wymiary skupiają się w jednym punkcie i gdzie można być równocześnie młodym i starym, zimą i latem. U mnie akurat ten punkt wypada tam, gdzie odwzorowują się też góry i muzyka. Dlatego chciałoby się być teraz tak wesołym jak młody szczypiorek na wiosnę.
Zima zresztą niechętnie ustępuje. Wbrew prognozom parę dni temu było białawo wokół domu, co niezbyt dobrze wpływa na samopoczucie, chociaż pojawiają się na chwilę stali goście wiśniowego domu, z powodu tęsknoty za ciszą martwego sezonu i za pieleszami gościnnych, XVII- wiecznych naszych murów.
 Tu się pisze, a w ogrodzie krokusiki wyłażą. To nic, że zostały podobnie jak muflony, rododendrony i azalie, kiedyś sprowadzone. Odpowiada im nasz klimat, widać nie tylko my ludzie lubimy góry. 
 
 
Potwierdzają to zachełmiańskie bażanty, daniele, świnki wietnamskie- na Rudziankach mylone z dzikiem, wielbłądy w Cyrklandzie czy strusie w Przystani pod Chojnikiem.
 fot. Majka