Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lipiec. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lipiec. Pokaż wszystkie posty

sobota, 31 lipca 2010

Borowice 2010... Gitarą i...

Byłem tym razem wystarczająco długo w Borowicach, aby pojawiła się opinia o tej, poszukującej się imprezie.

Padało dużo deszczu, ale też dużo ludzi zostało, by przez cieknące po uszach krople wysłuchać gwiazd: Wolna Grupa Bukowina, Renata Przemyk, Katarzyna Nosowska.
Jak każdego roku, festiwal otwierała "Sielanka o domu" w wykonaniu Wojtka Jarocińskiego i Wacława Juszczyszyna z WGB, przy akompaniamencie chóru podgórzyńskich organizatorów.
Pierwszy raz, dwa lata temu, też mi się tam zaśpiewało, a tekst Sielanki każdy miał przypięty na plecach.

Renia jest od dawna "nasza" i jak zawsze jej koncert jest mocno energetyczny, profesjonalny, z odrobiną dystansu do siebie. Tym razem było o miłości, raczej nieszczęśliwej, którą można spełnić mniej lub więcej dramatycznie. Było emocjonalnie, z dużą dozą mocniejszego grania.

-Czytałam, że jest równowaga we Wszechświecie, więc jeśli dużo wypiję wody mineralnej, tym mniej na Was jej spadnie.-
I tak piła i śpiewała, a deszcz przestał padać, aż do końca jej wspaniałego występu.

Nie stroni od zdecydowanych deklaracji, być może też osobistych: "niepotrzebna wcale mi, taka miłość do krwi". Ten refren wyśpiewany przez publiczność wypełnił Polanę i poleciał w góry, pewnie też i do Zachełmia.

Pojawiła się troska o zagubionych, depresyjnych, samotnych.
Nie pomoże im tekst, że taki jest już nasz świat i że nic nie poradzisz: "Nie mam żalu do nikogo, sama sobie krzywdę zrobię".

Przebojowa "Kochana" była ukłonem w stronę następnej gwiazdy, Kasi Nosowskiej, która zawsze będzie kochana, ale tym razem mnie nie ujęła w osieckim repertuarze.

Wejście UniSexBlues Band było bombowe, obiecujące wiele po każdym następnym utworze, ale po przejściu w N/O koncepcja wykonania piosenek Osieckiej nagle zgasła i rozminęła się całkowicie z moim oczekiwaniem, pomimo starań producenta, aranżera i znakomitego gitarzysty Marcina Macuka.

-Ten deszcz to masakra. Wybaczcie kochani. Wytrzymajcie jeszcze dwa utwory i już możecie udać się do domów- przepraszała Kasia chcąc sprostać trudnym warunkom pogodowym i aplauzowi fanów.

Jej smutny uśmiech wywoływał ogromne emocje wśród słuchaczy z pierwszych rzędów i wszyscy próbowali wtórować znanym ogólnie utworom: "Zielono Mi", "Nim Wstanie Dzień", "Uciekaj Moje Serce", "Kto Tam u Ciebie Jest", "Uroda".

Od 17 lat żelaznym filarem borowickiego festiwalu jest Wolna Grupa Bukowina, która chyba nigdzie nie występowała równie często.

I jedynie dzięki tej grupie żarzy się jeszcze iskierka nadziei utrzymania festiwalu na dobrym poziomie wykonania, wspominania, frekwencji i łagodności.

Godni uwagi okazali się jeszcze dowcipny "Żak i Szpak" oraz nastrojowo- rynkowski Jarosław Wasik, wcale nie aspirujący do wymiaru gwiazdy.

Po wykupieniu przez Karpacz w roku 2008 nazwy imprezy, w otoczce skandalu, wydawało się, że to już koniec borowickich spotkań po 20 latach. Jednak lokalni patrioci z UG stanęli na głowie i zapoczątkowali nowy cykl- "Gitarą i...", zapraszając na pierwszy raz takich muzyków, zaangażowanych w ideę festiwalu jak: Sikorowscy, WGB, Soyka.

Z tych koncertów najbardziej utkwiło mi w pamięci wykonanie "Tryptyku Rzymskiego" Jana Pawła II przez Soykę, który wcześniej zachwycił się wodospadem Podgórnej i wszyscy usłyszeliśmy ten kojący szum przesieckiego strumienia, jakby płynął przez chwilę przez Polanę.

Gitarą i... 2008- fot. Filip


Zatoka lasu zstępuje
w rytmie górskich potoków
ten rytm objawia mi Ciebie,
Przedwieczne Słowo.
Jakże przedziwne jest Twoje milczenie
we wszystkim, czym zewsząd przemawia
stworzony świat...
co razem z zatoką lasu
zstępuje w dół każdym zboczem...
to wszystko, co z sobą unosi
srebrzysta kaskada potoku,
który spada z góry rytmicznie
niesiony swym własnym prądem...
— niesiony dokąd?

Tegoroczny festiwal z powodu nieobecności zapowiadanego od zeszłego roku i przypadkowego występu Jaromira Nohawicy (na pewno będzie za rok), przybrał nieco inny klimat, bardziej komercyjny, oparty na profesjonalnych, trochę odległych od nastroju łagodności zespołach.

Ale my mieszkańcy i bywalcy (od III edycji) zrobimy wszystko, aby powrócić do niezapomnianych, karkonoskich nastrojów na Polanie Borowickiej. Obszerne relacje i informacje na temat nie tylko festiwalu, można znaleźć na znakomitej stronie Tomasza: www.borowice.pl.

Nie obyło się bez akcentów zachełmiańskich. Tym razem ze strony sponsorów. Za rok jest szansa też na akcenty artystyczne.

W Wiśniowym furorę robi Merik, który właśnie zjadł Bronka :(

oraz odmłodniała Dharma. Świeżo zrzuciła stare futerko, zeszczuplała i wygląda jak podlotek i tak też się zachowuje.


Szykuje się dużo zdarzeń, jak to w czasie sezonu bywa. Na razie odbył się wieczór autorski Małgosi: autorki tomiku "Zanurzam się w Tobie" oraz producentki naszych ziołowych poduszek.

Będzie można ją jeszcze nie raz u nas posłuchać i zobaczyć. Jest też autorką tekstów w mojej mini-działalności, mini-artystycznej w stylu country, które zabrzmiały ostatnio na lokalnej imprezie w górskim Zieleńcu w Kotlinie Kłodzkiej. Wystąpiliśmy obok meczu piłki nożnej na stromym zboczu oraz obok kobziarzy średniowiecznych z niemieckiego miasta Hoya w Saksonii.

Imponująco wygląda w Zieleńcu współpraca i zaangażowanie gestorów turystyki w zrównoważoną i rozsądną promocję tej pięknej miejscowości, która jest bardzo popularna zimą, a dużo mniej latem. Odwrotnie niż w Zachełmiu i w Karkonoszach.

Do przyziemnych problemów zaliczyłem ostatnio awarię dwóch kosiarek i pojawienie się kosztownej kasy fiskalnej, która nawet trawy skosić nie umie, a kosztuje więcej niż one razem. Mamy więc oko i ucho US na miejscu i nie wiadomo jeszcze, czy nasze duże koszty to dobrze, czy źle dla działalności agroturystycznej.

Perturbacje w rezerwacjach, niemal codzienne zmiany w kalendarzu na stronie www., luki w grafikach innych agroturystyk, mogą oznaczać kryzys w karkonoskiej turystyce. Karkonosze bynajmniej z tego powodu nie rozpaczają i wciąż są piękne, widziane np. z Zajazdu Piastów.

czwartek, 8 lipca 2010

Cieplice, nasze miasto i zdrój

Przechadzkę po Cieplicach polecam każdemu. Już 4 lata temu to nasze najbliższe miasto postawiło większą kropę nad duże I. Jakiś architekt zaprojektował jak umiał, firma ISPE wykonała, nawierzchnię Placu Piastowskiego (cieplicki deptak) i przyległych uliczek.
Po tej modernizacji Zdrój nabrał blasku i zainspirował do następnych projektów.

Dzięki temu Cieplice stały się wreszcie pod względem estetycznym, jednym z ciekawszych zdrojów wśród plejady uzdrowisk sudeckich.

Szansa przed nimi: Aquapark w realizacji, rewitalizacja Parku Zdrojowego, prywatyzacja sanatorium już w tym roku. Znajdują się tu jedne z najgorętszych (85 st.) zasobów geotermalnych w Europie.

Na wizję nowego właściciela od 3 lat czeka zabytkowy szpital przy Jagiellońskiej, gdzie przychodziły na świat nasze zachełmskie dzieci, a kilkanaście lat temu pamiętam koczujące przed nim dziesiątki rodzin cygańskich, przybyłych z całej Europy, aby wspierać swoją księżniczkę, ranną poważnie w wypadku samochodowym, leczoną w tym szpitalu.

Uzdrowisko dla gości naszych przyjazne jest coraz bardziej. Pojawiają się nowe knajpki i kawiarnie, zabiegi już nie tylko dla Niemców, sztuczne lodowisko, kultura u Caspara, w Przystani Café i w Sonacie, Festiwal Światła, Wiosna cieplicka, koncerty promenadowe.

Jest to najstarsze w Polsce uzdrowisko założone w roku 1281, wówczas Ciepłowody, potem Warmbrunn. Jest moje ulubione, z uwagi na wyjątkowy, delikatny klimat, nienaruszony przez lata komuny i przez zapędy inwestorów- amatorów, tak jak w Świeradowie, Polanicy, Kudowie, Szczawnie.

Być może dlatego też, że warunki gospodarcze są tu trudniejsze, na co wskazuje wielość zmian branży i właścicieli nowych sklepików, hotelików, kawiarenek. Starsze okrzepły i działają od lat, prowadzone przez bardziej doświadczonych, wytrwałych w boju z władzami i kosztami przedsiębiorców.

Nowa nawierzchnia z porządnych kostek granitu, przykryła do reszty, założony XVIII w cmentarz ewangelicki pod Placem Kombatantów, po wojnie dewastowany i zaniedbany i usunięty bez śladu w latach siedemdziesiątych. Ulicą nad pochowanymi tu wciąż szczątkami przedwojennych mieszkańców i np. Ks. Augusta Jacoba Fritze, parkuje się i idzie na małe targowisko, jedyne źródło pokręconych marchewek, ubłoconych ziemniaków, prawdziwego, pachnącego też woskiem miodu i małych, niedorodnych buraków. Wszystko nie przeszłoby przez unijną selekcję, a jest rarytasem również dla karkonoskich wieśniaków.

Stąd zaczynało się wyprawę na Śnieżkę, prowadzoną przez zawodowych przewodników i tragarzy.

Lato nie skąpi nam słońca i ciepła, chociaż zdarzają się pojedyncze dni deszczowe, tylko po to aby podlać ogrody. Mimo sezonu w pełni, jest kiedy wyskoczyć, na rybę "Do Rybaka",
powiększonego o nowe, stylowe pomieszczenie oraz z zagospodarowanym nadbrzeżem stawu.

Wizytacja mini-amfiteatru w Concordii się odbyła i zaowocowała pomysłem festiwalu indie-rocka oraz ładną panoramą stamtąd, ze Śnieżką jak na dłoni.

Okazuje się, że ten gatunek muzyczny właścicielom hotelu też nie jest obcy. Wizytacja w stylowym barku owocuje natomiast ochłodą ciemnobursztynowym Rohozcem, skalakiem- tmavé speciální pivo po 5,50.

Upały nie przeszkadzają aż tak bardzo Dharmie, która na spacer- wycieczkę pójdzie radośnie w każdych warunkach i o każdej porze dnia, a i chętnie przedostanie się poza ogrodzenie, aby niezaproszona uczestniczyć w grillu letników w sąsiedztwie, pożerając niepostrzeżenie wszystkie gorące i zimne potrawy.

Za to Merik wytrwale znosi naszym gościom najsmakowitsze dla niego myszki, wprost do salonu w całości, ale i tak na grilla się nie nadają.

Ostatnio spenetrowaliśmy pasemko górskie między Czerwieniem i Drogą Pod Reglami prawie pod Jagniątków. Dharma zaliczała każdy przecinający trasę potoczek, z lubością chłodząc zawsze część tylną, a ponieważ było bardziej gorąco, również kawałek brzucha na chwilę.

Z trasy przełajowej po szczytach zawróciło nas dopiero bagienko porośnięte uroczo mchem płonnikiem.


Ciepłe i wyjątkowo ciche wieczory świetnie umila wieczorne ognisko z pieczonymi kromkami chleba, pobrzdąkującą gitarą i nocnymi, zagadkowymi odgłosami lasu.

Ciekawy jest też czas dla naszych Microexpressions, którzy w piątek zagrają po raz trzeci w Warszawie, tym razem w Kamieniołomach i zaraz potem 300 km dalej w Węgorzewie. Mają się tam stawić punktualnie o 9.00 na Seven Festiwalu u komisarza na baczność. Zdążą jeśli nie zasną po drodze. Ponieważ w konkursie (jest też chopinowski) startuje 12 zespołów w większości o brzmieniach hardcorowych, metalowych, w tym 5 blisko-zagranicznych, wróżę jakiś sukces "naszym"- trzynastym, niezależnym. Zależne to jest jednak od obiektywizmu i muzycznej erudycji jury, co jak wiadomo jest wartością niewystępującą w Polsce, nie tylko na scenach. Ale dla mnie, Microexpressions to pogrobowiec dla całej reszty, łącznie z gwiazdami np. Sepultura, Vader czy Coma, jako artefaktów rockowej alternatywy na świecie, nie wiem czy w Polsce też.
Wierzę w dziennikarzy, Chopina (Preludium 3, Op. 28 G- dur) oraz w indywidualność Michała lub
Sajmona. Razem 1200 Euro. Nie wierzę w publiczność i jury. Razem 2750 Euro.