sobota, 18 lipca 2009

Lipiec w Karkonoszach

Lipiec jest miesiącem najbardziej intensywnym pogodowo, przygodowo, imprezowo. Na środkowy okres najwięcej jest zapytań, najwięcej pokrywających się ze sobą imprez: Rajd Karkonoski, Gitarą i..., Lato Agatowe, Pętla Karkonosko- Izerska, Giełda w Szklarskiej, odpust św. Anny, Ratuszowe Lato itp.
Rajd Karkonoski już przez 24 lata odcina nas na parę godzin od świata. I rzeczywiście wtedy, zwykle w niedziele, można robić to co się chce: nic, kibicować rajdowcom, leżeć w hamaku wsłuchując się w dobiegający z oddali warkot tuningowanych silników i w wycie kogutów rozpoczynających rajd.



Co na to zwierzęta? Pewnie się już przyzwyczaiły, podobnie jak my, od kiedy rajdowcy nie ćwiczą już na tydzień wcześniej. Nie raz wjeżdżając serpentyną stawało serce, gdy dwie Toyoty Celica przymierzały się do wyprzedzenia Cię na wąskich zakrętach z symbolicznym poboczem, a dzieci wychodzące ze szkoły nie wiedziały czy będą musiały jeszcze kiedykolwiek odrobić zadanie domowe. Dziś szkoły już nie ma, uczestników rajdu jest mniej (ok. 30), absolutny zakaz treningowych przejazdów. Z okazji pierwszego, inaugurującego rajdu, zachełmiańska droga otrzymała w prezencie niezłej grubości płaszcz asfaltowy, po którym jeździmy do dziś, a po zimach wystarczy załatać parę niegłębokich dziur i w nosie mieć inne remonty czy przebudowy.

Wbrew tej idei dla Zachełmia nie wynika z tego żadna promocja, poza chwilową obecnością tu takich nazwisk jak św. p. Bublewicz i Kulig, Hołowczyc, Kuzaj, Kuchar itp.
Któregoś razu niedaleko nas ze skarpy zjechał jeden z uczestników, zatrzymując się na jednej z wiśni i jej właściciel, znany z rozmaitych zadym zachełmiańskich, wsławił się pozwem o odszkodowanie za stratę drzewka. Tego roku odbyło się "tylko" jedno dachowanie.

Gościliśmy w tych dniach gości z kotkami- dachowiec Niufka i syjam, obydwa całkowicie domowe. Państwu z Poznania przyszło zapamiętać na długo ten pobyt. Pewnego dnia Niufka, znudziwszy się ciągłym siedzeniem w pokoju, zdecydowała ruszyć na podbój Karkonoszy, zeskakując 3 m z balkonu, rozpoczęła w ten sposób imponującą akcję poszukiwawczą, polegającą na nieprzerwanym czuwaniu w ogrodzie, rozwieszeniu 16 ulotek i penetracji całej Góry Przesieckiej.

Trwało to 2 dni. Państwo przedłużyli o 1 dzień pobyt (z oczywistą zniżką). Otrzymaliśmy kilka sygnałów od szokująco dobrych ludzi. W nocy widziano ją w pobliskim, nieczynnym ośrodku Karłowiczówka, jednak nie udało się namierzyć. Jakież było zdziwienie i radość właścicieli, gdy następnego dnia tuż przed odjazdem, kotka wyszła, jak gdyby nigdy nic, spod łóżka w pokoju w Wiśniowym Sadzie i całkiem innego (pozytywnego sic!) wymiaru nagle nabrała wymiana fotoaparatu po zamoknięciu, ugryzienie małego Wojtka przez kleszcza i zarysowanie okularów.

Pogoda jest bardzo zmienna, więc wyprawiam się z Dharmą na spacery o różnych porach, a zwłaszcza wieczorami. Światło w górach najciekawsze jest o świcie i o zmierzchu.

Tego pierwszego nie próbowałem jeszcze chyba nigdy, za to wieczorem high life.

W Borowicach pierwszy raz na Gitarą i Piórem byłem chyba w 1990 roku- druga edycja. Pamiętam jak Waldek Szczerba osobiście, nieporadnie wprowadzał w klimaty karkonoskie. Garstka słuchaczy, wykonawcy prawie nieznani. Już wtedy wiedziałem, że się to rozwinie i stanie głównym festiwalem piosenki turystycznej w Polsce- to prawda! Z późniejszych lat pamiętam: Marek Grechuta i jego wysiłek aby wystąpić, Ryszard Rynkowski ze wspaniałymi interpretacjami Joe Cockera, na którego koncercie w Chorzowie też byłem, G. Turnaua przechadzającego się po Borowickiej Polanie. Niestety w zeszłym roku ten nasz główny polski bard przeszedł na garnuszek Karpacza.

Widzieliśmy pląsanie "na stole" po północy Renaty Przemyk, czy bogobojne pieśni polskiej S. O'Connor- Antonina Krzysztoń, również Gintrowski, Sikorowscy, Bukartyk, Sojka, Woźniak, Lubomski, Filar, Szałapak, Adamiak z jej Poniedzielskim oraz zespoły: Wolna Grupa Bukowina, Stare Dobre Małżeństwo, Nasza Basia Kochana, Wyspa, Brathanki, Czerwony Tulipan, Raz Dwa Trzy itd.

Też i ja, krótka konwersacja ze Stasiem, Borowice 2008

W Wiśniowym Sadzie, wieczorem, słychać dobrze muzykę z Polany, na tyle wyraźnie aby rozróżnić wykonawców i ich utwory, niektórzy potrafią przy tym tu tańcować.

W tym roku miał miejsce rewelacyjny występ czeskiego Wysockiego- Jaromir Nohavica, przyjaciela WGB, który zakochał się w Borowicach (tak jak i Soyka) i zapowiedział wielki koncert w przyszłości.
Trzymamy za słowo i oczywiście za nogawice.
W ostatniej chwili Tomasz z www.borowice.pl zdołał go namówić na przyjazd, więc nie było do końca wiadomo.

fot. www.jelonka.com

poniedziałek, 13 lipca 2009

Śnieżka, Schneekope- góra śnieżna

Postanowiliśmy wyskoczyć sobie na Śnieżkę, najwyższą górę Karkonoszy, Sudetów, Republiki Czeskiej i kiedyś III Rzeszy. Na dziś 1602 lub 1603 m npm. Ten metr różnicy nie dorównuje jeszcze aferze wokół pomiaru wysokości szczytu K2, ale w XVI w. pierwsze jej oznaczenie wykazało 5 tys. m. Dlatego wszyscy tu żyjemy na co dzień pod Śnieżką, jakby w cieniu wielkiej góry.



Połowa z nas zrobiła to po ludzku- autem pod wyciąg (15 km) i kolejką na Równię Pod Śnieżką. Przed wojną kursowały stąd na szczyt lektyki. Parę lat temu próbowano te usługi przywrócić, ale pewnie za 250 zł nie opłaciło się to ani tragarzom, ani pielgrzymom.
Druga połowa wyruszyła po góralsku z buta, z Wiśniowego Sadu. Przyjęliśmy 2 godz. for, co wystarczyło w zupełności, aby spotkać się przy bufecie, przy górnej stacji.


Z 820 m na 1340 m pojedynczymi krzesełkami wjechaliśmy tylko po 24 zł, przed 13-tą kosztowałoby to 3 zł więcej, bilet tam i z powrotem, który też jest wejściówką do KPN (inaczej byłoby +4,60 zł). Ileż to można zaoszczędzić mieszkając w Karkonoszach? Średnio rocznie 5 razy na Chojniku, 3 razy w Kotłach i na Przełęczy Karkonoskiej, po razie na Śnieżce i Szrenicy, a i wodospad się może zdarzyć, Kamieńczyk lub Szklarki. W sumie ponad 1200 zł przez 24 lata, można poszaleć.

Z tego wszystkiego gładko przełknąłem 15 zł za parking, mimo że na parę godzin. Parkingowy od razu witał wszystkich: - Dzień dobry. Przepraszam, że tak drogo, ale to nie moja wina.
Większość zmotoryzowanych rezygnowała, postanawiając przycupnąć gdzieś w mieście na uboczu za darmo i te 2 km dojść do kolejki, pewnie kosztem 20 min. marszu.
Na pewno Michał z Krzysiem zarobili prawie 70 zł idąc całkiem pieszo. I tak Karkonosze są warte każdej sumy, by w nich być, po nich się poruszać, fotografować, wspominać.


Na Śnieżce średnio w roku jest 300 dni zamglonych. Tym razem natrafiliśmy na uroczą, kłębiastą mgłę, raczej chmurę, w której z głowami pomykaliśmy drogą Zakosy (szlak czerwony), 200 m wyżej niż Równia, ok. 1 godz. drogi od wyciągu.
Cały czas pojawiały się i znikały za chmurą wspaniałe widoki- na Kotlinę Jeleniogórską, Karpacz, grań Karkonoszy, Upską Jamę. Tym razem widoczność nie osiągnęła 200 km, co czasem się zdarza.

Szczytowe plateau tego dnia opanowane zostało przez różne języki: angielski, polski, czeski, francuski, hiszpański, niemiecki. Jednak nie spowodowało to nadmiernego ścisku ani nieporozumień.

Podejście Zakosami jest niezwykle malownicze, poprzez rumowisko, gołoborze. Pod koniec ok. godzinnego podejścia od stacji kolejki, wyłania się niemal nad głową obserwatorium,teraz odchudzone, wyszczuplone po rozebraniu resztek większego talerza.

Na szczycie można siedzieć w nieskończoność i podziwiać 360- stopniową panoramę, zaglądać z góry w otaczające przepastne kotliny, igrając z wysokością, przestrzenią i czasem, kontemplując Ziemię ścielącą się u stóp.

Okazało się, że do odjazdu ostatniego krzesełka (17.00) pozostało nam zaledwie 35 min. Puściliśmy się jak na skrzydłach, na złamanie karku w dół. Litościwy Karkonosz jednak zachował nam karki na właściwych miejscach, gdzieś z tyłu szyi i niósł nas bezpiecznie przez całe 20 minut. Czas ten stał się moim życiowym rekordem zbiegania ze Śnieżki.

Powrót wyciągiem trwał chwilę i można było dokładnie obejrzeć nieukończony jeszcze hotel Gołębiewskiego, otoczony przez zabudowania Karpacza. Po jego uruchomieniu pewnie nie da się już tak swobodnie zaparkować, wjechać i pobyć na tej wspaniałej, najważniejszej dla nas górze.

Na stoku Kolorowej pikniki, świeżutko skoszona trawka. Idziemy do Petiego, pierwszy raz. Atmosfera wczasowiska, słońce wychodzi na dobre. Wczasowicze się posilają, leżą na murawie, zjeżdżają rynną, fotografują- wakacyjna sielanka.

Zjadam klasycznego schabowego z frytkami i surówką (zdarza się parę razy w roku mięso- tylko na wyjeździe, by nie być ortodoksem lub jakimś weganem), młodzi- pierś z nielota po sudecku z migdałami i też zadziwiająco pyszny pieróg "zadziwiająco rybny". Marcin płaci kartą i najedzeni, niezmęczeni nawet, wracamy do domu. Nie zgubiłem portfela.

sobota, 11 lipca 2009

Chojnik i stawy Podgórzyńskie

Od końca czerwca trwa sezon w całych Karkonoszach a przede wszystkim w Wiśniowym Sadzie. Prawdę mówiąc tłumów nie widać na szlakach, ale u nas do połowy sierpnia nie ma już wolnych pokoi i głównie zajmuję się wysyłaniem takiej informacji. Wychodzi mi, że teraz w Karkonosze jedzie się od 01.07 do 23.08., taki wariant kryzysowy, że jeśli już się musi, to właśnie tylko w tym terminie. W zeszłym roku też tak było, ale od końca czerwca do początku września. W polskiej turystyce nie jest łatwo- specyficzne zapotrzebowanie na wypoczynek w górach zależne jest od wszystkiego: kursu walut, tempa wzrostu dochodu narodowego, stóp bankowych, pogody, pór roku, kryzysu w USA, zagrożenia powodziowego, za dużo śniegu, za mało śniegu, stopy bezrobocia, rządzącej frakcji politycznej. Jednak zdecydowaliśmy się iść w to głębiej, wypełniając i składając kwestionariusz pozwalający na ubieganie się o dotację od miłościwej Unii, o jednorazowe wsparcie w wysokości 40 tys. zł w zamian za pogodzenie się z dość śmiesznym i trochę niedoskonałym sposobem naboru, mającym też na celu wygenerowanie przychodu jednej z wielu agencji oraz z przejściem z agroturystyki na działalność gospodarczą. W sumie szansa jest duża 1:20. Gra świeczki warta nie jest. I tak wszystko będzie trzeba z nawiązką zwrócić Urzędom, Ubezpieczalniom, doradcom, projektantom i bankom. Ale gramy, chociażby po to, aby jak najdłużej i jak najwięcej pokazywać otaczające nas piękno, w necie i potem na żywo.

Podobnie jak mieliśmy okazję pozachwycać się z gośćmi z Warszawy pięknymi widokami z Chojnika. Po drodze wpierw spenetrowaliśmy naszą Czerwoną Jaskinię.

Kolejny raz nie znalazłem tu złota ani turmalinów, spodumenów, kolumbitów, granatów, fluorytów, apatytów, cyrkonów, kasyterytów, korundów, wolframitów, topazów, aeschynitów, które w pegmatycie często występują.

Znaleźliśmy za to wspaniały las bukowy, porastający nie tylko Chojnik, ale też Rudzianki i Żar. Otulający ciszą, smyrający delikatnie potoczkami po uszach, pieszczący oczy dyskretną zielenią, narastającą po stalowo- szarych, gładkich jak skóra pniach.

Zamek Chojnik jest to szczególne miejsce, widoczne niemal z każdego punktu w Zachełmiu, z dobrze osadzoną legendą o Kunegundzie. Chodzimy tu co roku, 45 min średnio, 1 godz. z gośćmi, 0,5 godz. spiesząc się nieco, szlakiem zielonym, koło Karłowiczówki, willi Różyckiego, hotelu i Jaskini.
Kunegunda ogłosiła zawody o swoją rękę, polegające na przejechaniu konno po murach otaczających zamek i niespadnięciu, gdy służba zamkowa nagle podnosiła rejwach.

Żaden z rycerzy nie sprostał zadaniu. Po latach zjawił się jeździec (może i sam diabeł) w czarnej zbroi, który wykonał bezbłędnie zadanie, ale zadowolił się tylko satysfakcją, gdyż główna nagroda po latach okazała się już być niezbyt atrakcyjną i przywiędłą.

Biedna, niegdyś urodziwa Kunegunda z rozpaczy rzuciła się w głąb jednej ze studni i do dziś pojawia się na murach głosząc nietrwałość kobiecej urody.

Urodziwa M. z zainteresowaniem wysłuchała podania, potem okazało się, że przesadziłem trochę z tempem i dystansem nordic walking, gdyż obydwie z małą M. miały dość na 2 dni. Nie znaczy to jednak, że już nigdy nie wezmą kijków do rąk. Przeciwnie, jesteśmy umówieni na ciąg dalszy, ale muszę wziąć pod uwagę różnicę w kondycji górali i mieszczan i to bez względu na wiek. Spróbujemy wykonać przejście po murach zamku, który nigdy nie był zdobyty. A co roku np. 22- 23.08. odbywa się próba jego zdobycia przy okazji Turnieju o Złoty Bełt.

Kwestią osobnego posta jest położenie zamku na wzgórzu, którego południowe, skaliste zbocze było moją pierwszą drogą wspinaczkową, przeze mnie zdobytą raz z asekuracją, raz bez.

Chlebek, regionalny, kupujemy w Skansenie Piekarniczym w Podgórzynie oraz u Moni w Zajeździe Piastów, jakże inny ale równie smaczny. Chleb jest powszedni, więc cieszy się wyjątkową atencją. W całym regionie są tylko 2 miejsca, gdzie można go kupić (nie zawsze i nie wszyscy) i jest jedynym ekologicznym, w pełni regionalnym produktem. Jedynie nasz Pan Profesor zdołał wyprodukować coś podobnego, równie smacznego, ale i tak uchylił głowę przed kamiennym piecem, 200- letnią recepturą i nieużywaniem elektryczności.


Pada, pada i pada. Od trzech miesięcy nie ma dnia by nie padało. Goście przemokli i wyschli na naszym kominku, suszyli buty i chodzili po górach dalej. Kominek grzał, chociaż było ciepło, ale bardzo wilgotno. Trawa rośnie, korzystając sprytnie, że w czasie deszczu nikt nie zwraca na nią uwagi.

W Polsce powódź. Nawet w Jeleniej Górze i w Podgórzynie wychyliły się niektóre rzeczki.

U nas też są tego niewielkie skutki w postaci zalanych piwniczek, podgniłych czereśni i braku dobrej pogody dla gości. Górskie potoki są wezbrane, ale z wylaniem namierzają się na dalsze okolice.

W tej sytuacji nie wiem czy można jak zawsze cieszyć się życiem, wędrować, zwiedzać, degustować, ale zakładam że można, pamiętając o poszkodowanych.



I dlatego znalazły się tu zdjęcia znad Stawów Podgórzyńskich, znad pstrąga z masłem czosnkowym i łabędzi kiczowato pływających na tle Karkonoszy.

Stawy zostały założone już w XV w. przez zakon cystersów i było ich 67.

Teraz, po scaleniu i sprywatyzowaniu, jest 22 oraz smażalnia ryb, najpierwsza w okolicy od 1996 roku.
Regularne opady sprawiły, że dopiero dziś udało się wykosić część ogrodu.
Ale goście i tak nie przesiadują w nim, a raczej poznają z powodzeniem góry, uzdrowiska i okolice. Środkowo-lipcowa luka, po wypadnięciu 2- dniowego pobytu weselnego, natychmiast się zapełniła, a na wesele jesteśmy i tak bardzo zaproszeni do hotelu Chojnik.