czwartek, 26 sierpnia 2010

A jednak szkoda lata.

Tegoroczny sierpień nad wyraz jest pracowity, kryzysowy, nietypowy. Charakteryzuje się brakiem czasu na wszystko, czyli na skoszenie, na Gitarą i Piórem w Karpaczu eh, na XXI Turniej Rycerski na Chojniku, na Festiwal Teatrów Ulicznych, na Lubomierz, na Piknik Pod Dziurawą Skałą, na petanque w Lawendowym, na Nocniki i różne inne pikniki, święta, koncerty, w które nasza okolica wreszcie zaczyna obfitować. Jest szansa, że ich ilość dorówna liczbie turystycznych atrakcji, a potem liczbie ścieżek trekkingowych oraz miejsc widokowych.

Gdyby nie kryzys gospodarczy, wypływający teraz w turystycznej branży, mógłbym prawie to wszystko zobaczyć, a może nawet i część opisać. Pomyślałbym, że takie imprezy organizowane poza sezonem, przy trafieniu w pogodę, mogłyby przynieść bardzo pozytywny zwrot w kondycji większości pensjonatów. Latem oprócz gór i błękitnego nieba chyba więcej nie potrzeba, bo GiP w Karpaczu wiele miastu nie przyniosło, a dźwięki mocno się podobno mieszały z dobiegającymi znad pobliskich tatrzańskich golonek i z dyskotek rodem z Ibizy, chociaż było "paru" przypadkowych słuchaczy.

Ale nie jestem jednak tu na wczasach, wręcz przeciwnie, chociaż góralskich lasów przez jakiś czas nam nie zabraknie.

Coraz więcej pojawia się dookoła miejsc cierpiących na niedobór turystów też w sezonie, w tym także i nowych, które rozcieńczają za słabo rozkręcający się popyt na pobyt, z powodów finansowych i zawodowych.
Prawdopodobnie głównym beneficjentem sytuacji są banki, które bez względu na porę roku, pogodę, powodzie czy możliwość przyjazdów, swój haracz i opłatę za marzenia muszą otrzymywać regularnie, jak nie w ratach to przez komornicze windykacje i próby przejęcia nieruchomości.

Aby temu sprostać, kredytobiorca próbuje sprzedać noclegi po jakiejkolwiek cenie, bo tylko tym najszybciej zwróci uwagę na siebie w potoku aktualnych ofert wakacyjnych. Dalej inwestować np. w spa już nie może, bo limity kredytowe zostały wyczerpane. Perspektywa robi się krótka, na okres jednego miesiąca lub jednej raty o wartości prawie nowego samochodu albo paru faktur.

W ten sposób w agroturystyce i w małych pensjonatach ceny mamy czasem wyższe niż w większych, albo w hotelach ***. Z drugiej strony może to i logiczne, bo jednak nie ma tłoku, jest klimat, kameralność, osobiste relacje z gośćmi. Nie ma pokojówek, recepcji, hotel- systemów, korytarzy hotelowych, ręczników, mydełek i bilardów. Są rozmowy, ogrody, cisza, indywidualna gościna i pomoc w każdej sytuacji. Reszta np. pogoda, góry, standard lub rozmiar pokoi jest podobna.

Jednym ze skutków powyższego zjawiska stało się w konsekwencji traktowanie agroturystyki jak hoteli, czyli mnóstwo 1, 2, 3- dniowych pobytów, co przy braku personelu, czy przy skromniejszym zapasie pościeli, wydłuża znacznie dzień i noc pracy. Może nie poleci się już na Gitarą i Piórem do Karpacza czy do Szklarskiej, ale za to pozna się więcej fajnych ludzi, przybędzie szybciej stałych gości. Zwiększy się dowartościowanie przez wybierających jednak agroturystykę.
Zaczynam powoli gubić w pamięci nazwiska, a doby hotelowej oraz minimum pobytu i tak nie wprowadzę.

W tym wszystkim udaje się zawsze pomknąć na najbliższe góry, po chyba nieskończonej ilości ścieżek leśnych i sarnich. Mógłbym codziennie wytyczyć nową trasę np. ta południowym zboczem Przesieckiej nad niżej Górny Podgórzyn. Zwrot na północ i docieram do Skalnej Bramy, skąd już wąską asfaltówką do Sadu. Widoki ukazują się co chwilę na wschodnie Karkonosze, Kotlinę z Kaczawskimi, albo na jedno i drugie równocześnie.


Najprostsza trasa nr 1.: Karłowiczówka, pod Niedźwiedzimi Skałkami, Kopa, leśniczówka, hotel Chojnik, Pan Twardowski, zielony szlak na Kopie, wyszła tylko 3,6 km, co pokazał świeżo nabyty krokomierz. A ile po drodze można zobaczyć i przy czym przystanąć. Na ten kamień zapewne była naniesiona data ponad 110 lat temu.

Zawsze też widać co nowego wyrosło, zakwitło i w ogrodzie, i za płotem. Im bliżej jesieni, tym ciekawsze, nienazwane kwiaty się ukazują.





Ten rok dobry jest dla kani, które doczekały się wreszcie dżdżu. Co parę dni chodzimy po nie jak do lodówki i prosto, szybko smażymy na maśle lekko posolone i opieprzone. Na prawdziwki rosnące w ogrodzie, dzięki niekoszonej trawie, już prawie nie zwracamy uwagi.

Szukam przepisu na muchomory, bezskutecznie. Raz można by spróbować, ostatni.

Warto by zająć się też ziołami, bo to prawdziwe karkonoskie zajęcie i bogactwo. Laboranci przyrządzali ponad 200 specyfików z ziół, korzeni, drewna, jagód, owoców i nasion. Zużyli do cna arcydzięgiel litwor, mandragorę. Większość jednak ważnych gatunków jeszcze została i rośnie na wyciągnięcie ręki.

Obok ścieżek nordic walking i widoków, zioła to wielki atut, osobliwość i nadzieja. Nadzieją wydaje się być też nowy projekt muzyczny w postaci alt- folkowego zespołu karkonoskiego. Tworzymy go my, mieszkańcy Zachełmia i Przesieki, górale w połowie z urodzenia i w całości z umiłowania. Na pierwszy ogień poszedł hymn Karkonoszy w naszej (polskiej) wersji, z przewrotnie brzmiącym refrenem:


Karkonosze, Góry Olbrzymie,
Łaby szum tak radośnie tu brzmi.
Liczyrzepa opowieści snuje
wszystkim ludziom i dobrym, i złym.
Karkonosze, góry wspaniałe,
jak miło będzie umrzeć tu.


Nasze ścieżki niektóre bywają przejezdne, o czym doskonale wie Piotr, który właśnie testuje nowy, oryginalnie zachełmiański pojazd o mocy 2 KB (konie biologiczne), mieszczący 8 turystów (na siedząco), w okolicznych lasach przepracował całe życie.

Obrodziło w Wiśniowym nie wiśniami a kotkami. Obydwa wypoczywające należą do rodzaju dobrze utrzymanych, urodziwych celebrytów. Leonek, syjamczyk, obchodził drugie urodziny, na które zaprosił Merika, a przynajmniej zbyt mocno przeciw temu nie protestował.

Gościliśmy też i dwie włoskie rodziny, które całkiem przypadkowo spotkały się tu pierwszy raz. Sympatycznemu południowcowi wielce przydały się roletki do okien, mimo że od północnej strony. Drugiemu przydał się Czerwień z pływającym w nim do dziś niedużym pstrągiem, a chłopcom ognisko i kiełbaski.

Buonanotte Julian i Damian.

Ma się bardzo ku jesieni, ku dojrzałym trawom przyglądającym się coraz niżej promieniującemu słońcu. Małe pajączki tkają niewidzialne sieci, by schwytać chłodniejsze powiewy schodzących ze zboczy wiatrów. Ostatnim błyskiem jeszcze zielonych liści, lato zamienia się we wspomnienie drgającego ciepła, delikatnie masujących promyków i falującego, biało- żółtego światła.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Grzybowe lato


Chwilowo mamy full, tzn. wszystkie pokoje zajęte. Nie jest to wielki wyczyn, bo tylko 6 pokoi w sezonie w Karkonoszach zapełnić nie jest trudno. Połowę zajęli stali goście, konkurencji niewiele, cisza i spokój, pogoda prawie dopisuje.

Ceny mamy umiarkowane. Może dlatego, że bez wyżywienia. Ustaliły się pomiędzy pensjonatami a tanią agroturystyką, której w okolicach mało jest, a i nie wszystkie z łazienkami.


Jednak polowanie na niskie ceny noclegów trwa i każdy, bogaty lub mniej, lubi upolować coś okazyjnie. Szkoda że odbywa się to tylko przez klikanie. W PRL pokutuje nadal przekonanie, że okazja cenowa popłaca. Sądzę jednak, że wszyscy usługodawcy na wolnym rynku pomału dotarli już do momentu równowagi pomiędzy ceną a wartością usług, towarów chyba też. Coś, co jest okazyjnie tanie, okazuje się być usługą o mniejszej wartości, mimo że wygląda z początku w ofercie bardzo zachęcająco. Może sami chcemy siebie przechytrzyć i za mniejszą cenę zdobywamy lichy towar, z którego cieszymy się jakby był pełnowartościowy.

I wszystko to dzieje się przy założeniu maksymalnej korzyści przy minimalnym wysiłku. Parę dni temu zakończyłem konkurs na naszej stronce polegający na odgadnięciu nazw kwiatków ze zdjęć zamieszczonych w Aktualnościach. Za każdą nazwę kwiatka obiecałem 7% zniżki za pobyt w Wiśniowym. Były 24 zdjęcia, po 7% za każde, wychodzi że 400 zł jeszcze bym dopłacił komuś, kto rozpoznałby bratki, piwonie, róże, lobelie itd. za 5 dni pobytu dla 3 osób u nas. Nikt ze 180 osób oglądających te zdjęcia i informację o konkursie nie podjął się zadania.
Wnioski z eksperymentu mogą być następujące:
- nie chodzi o cenę
- zadanie za trudne
- przeglądanie strony z innych powodów
- niewiara w powagę konkursu
- brak wiedzy matematycznej
- specyficzna niechęć internetowa (też takową posiadam)

Dziękuję Pani Agnieszce z Bydgoszczy za to, że zechciała wziąć udział w podobnym konkursie 2 lata temu i mimo że po terminie, nie wszystkie zdjęcia były odgadnięte, wygrała pobyt u nas za pół ceny. Dziś prawdziwych graczy już nie ma:), są goście zainteresowani Karkonoszami, domem, okolicą i niech tak pozostanie, na wrzesień, październik, listopad.

Z wieczornej przejażdżki do Karpacza zostało parę fotek Gołębia i Jaru, tak jak z przechadzki do szwagra w sprawie zepsutej kosiarki. I znowu widoki po drodze. Nie da się przejść bez nich. Akcja była udana, pomimo przeciętego mojego palca w czasie sprawdzenia ostrości noży.

Stasia mieszka w Wojcieszycach, tuż przy obwodnicy, w domu, który przemianowała na kawiarnię domową "U Stasi", w którym odbywają się co jakiś czas niekomercyjne spotkania z muzyką, seminaria na nietypowe tematy, przy kawałku domowego, wykwintnego ciasta, kawie starannie parzonej.

Dom ma ogromny potencjał, ciekawe położenie z tarasowym ogrodem i widokami na Karkonosze z wyraźnymi Kotłami Śnieżnymi. Czasem zawiązuje się spontaniczny jam session, przy fortepianie, gitarze. Kto nie gra ten tańcuje lub śpiewa. Jam grał.

Ostatnim razem z zainteresowaniem wysłuchałem pogadanki Marysi na temat makrobiotyki, numerologii, astrologii, teorii pięciu przemian, wraz z trójką pań- gości Wiśniowego, które w ten sposób do pełna zasmakowały karkonoskich, niepowtarzalnych klimatów.
- Znalazłeś się tu nieprzypadkowo- podkreślała Marysia w moim numerologicznym portrecie, omawianym dla każdego z osobna.

Poprzednie dni przyniosły nadmiar wilgoci, burz i deszczu. Przełożyło się to na parodniowe zawirowanie w kalendarzu rezerwacji oraz na niezaplanowane przygody. A to cieknący kanał wentylacyjny, a to suszenie ubrań przy kominku (w sierpniu sic!), a to nieprzejezdność Cieplic i w rezultacie odwiozłem gościa nie na PKP tylko na PKS.

Jutro dom się wypełnia, co zapowiada zwrot w pogodzie. Obłożenie jest najlepszą prognozą. Skąd oni wiedzą tak dokładnie, kiedy przestanie padać?

I właściwie nie chodzi o pogodę, a raczej o warunki wyjazdu i przyjazdu. tego goście się najbardziej obawiają, zwłaszcza powodzi, która nigdy na nasze 600 m npm jeszcze nie dotarła, najwyżej zlodowacenie. W przeciwieństwie do Bogatyni, w której pomieszkiwałem przez parę lat. Szkoda tak pięknego miasteczka. A nasz niewinny potoczek Czerwień nic o tym nie wie.

Michałowi udało się wywlec Dharmę wysoko, pod Śnieżne Kotły i na Przełęcz Karkonoską. Wrócili po 4 godzinach zmęczeni przeciętnie.




Wiśniowy Sad w tym roku jest bez wiśni, zbyt wilgotny był okres kwitnięcia. Trawa pod osłoną deszczów znowu cicho podrosła i domaga się fryzjera, ale co zrobić z grzybami, które zaraz zaczną nam rosnąć wprost na talerzach? Takie pożywienie jest OK, może ostatnie genetycznie i chemicznie niepoprawione. Rozumiem skąd ten wysyp grzybiarzy.

Anegdotka zachełmiańska opowiedziana przez Krzysia (pozdrawiam):
Na jego działce urosła okazała trawa, którą koniecznie trzeba było skosić. Zwrócił się więc z propozycją do naszego ulubionego stałego bywalca miejscowego pubu pod niebem.
- Ile byś wziął za skoszenie tego kawałka?
M. popatrzył wprawnym okiem i wycenił:
- 600 zł, flaszka... z e r o s i e d e m i zakąska.
- To za dużo, tyle ci nie dam.
- Jest tego od cholery. Ale dobra: 450 zł, flaszka... z e r o s i e d e m. I... aaaa niech stracę, bez zakąski!
Z zakąską czy bez, po tygodniu oczekiwania na M., trawa została skoszona przez J. normalnie, po 10 zł/godz.

A ten poniższy przesiecki kosiarz kosi za darmo i jeszcze daje zakąskę.