niedziela, 9 listopada 2008

Taniec Eleny

W Wiśniowym Sadzie długi weekend, a to oznacza zawsze, że wszystkie pokoje są zajęte. Akurat joga w ostatniej chwili zmieściła się w trzech.
Przez chwilę mgły zapanowały nad naszym światem, zaraz ma być dużo pogodniej. Ciekawe czy w listopadzie jeszcze się ktoś pojawi. Wszystko wskazuje na to, że nie. Chociaż rok temu w każdy listopadowy weekend ktoś był, ale tylko w dwóch lub jednym pokoju i to najwyżej na 2 dni. Taki jest urok najmniej popularnego miesiąca.

Z drugiej strony jednak listopad swoją zmiennością pogody, światła, zapowiedziami zimy należy do moich ulubionych okresów. W mieście ten czas rzeczywiście jest stracony, ciemnością za dnia, błotem na ulicach, mało zachęcającą do wyjścia temperaturą. W górach to przedstawia się inaczej. Tu najczęściej głównym celem jest pokonywanie wysokości i odkrywanie tego co dzieje się za kolejnym wierzchołkiem, przełęczą lub polaną oraz za oknem każdego poranka. Sprawia to, że o tej porze odmienność skali wrażeń w mieście, a w górach na wsi, jest ogromna i mało kto o tym wie, mało kto podejrzewa.
Rzeczywiście dziś słońce, ciepło i wiatr w całej okazałości. Idealnie wycieczkowo. Z Jeleniej Góry dowiozłem jeszcze Panią do jogi. Znowu tona jabłek ubarwiła trawniki.














Dzień w tonacji Tańca Eleny M. Lorenca, którego córkę miałem okazję poznać 40 parę lat temu. Jest w nim tyle smutku co radości, tyle tajemnicy co szczerości.


Brak komentarzy: