poniedziałek, 28 lutego 2011

Po przerwie zimowej


Pogłoski o moim zgonie okazują się nieco przesadzone. To była tylko zwykła grypa. Można by długo ciągnąć litanię też i innych powodów, których liczba według mnie jest bliska nieskończoności.

 

Ale cały czas byliśmy na miejscu, w Karkonoszach, w Zachełmiu, w Wiśniowym Sadzie. Ponieważ wiosna blisko, nie ma odśnieżania i koszenia, czas wydobyć się z blogowego niebytu, niejako trochę pominąwszy dalszą przeszłość, również bogatą w wydarzenia, historyjki, a nawet zdjęcia, tak jak teraźniejszość.

 
Ten rok przyniósł nam na razie piękny kawałek zimy i teraz przedwiośnia, mimo że mróz szczypie w uszy i po kieszeni. Czyż i tak wszystko zależy od mojego nastroju? W styczniu nie było ani jednego gościa, a w lutym dużo, a czasu więcej znajduję dopiero teraz.




Biegówki zaliczyłem raz tylko przed świętami, wycieczek z Dharmą sporo, bo i widać po niej jak znacznie wyszczuplała. A może to goście ją tak przekarmiali?











Otoczenie domu zmieniało się co chwilę. Od błogiego +9 st. C do sążnistych mrozów -18 st. C. Od świeżych przebiśniegów na zieleniejącej się murawie, po góry śniegu powstałe po odśnieżeniu dopiero co odśnieżonego podwórza i drogi dojazdowej.


Lasy są przez cały rok ostoją ciszy, spokoju, majestatu przyrody, zwłaszcza zimą, gdy żaden liść nie wciska się do oczu ze swoją oklepaną zielonością.

 

 Co innego igiełki, dyskretnie zielone, nie przesłaniające światła i perspektywy. Są wdzięczne zarówno bez śniegu, jak i przykryte neutralnie białym puchem.

 

Zawsze można w nich natrafić na coś ciekawego: gra świateł, zamarznięty całkiem potok, zastygła w oczekiwaniu na odwilż strużka, szczyt wzgórza udekorowany konarami.












Zdarzył się też wyjazd i przechadzka po Karpaczu. W okresie ferii, obfitych w pokrywę śnieżną ujrzałem tu wszystkich gości, którzy nie przyjechali do nas przez 50 lat.

 

Można zobaczyć też obrazki jakich w Zachełmiu nie znajdzie się przez następne 100 lat. Malowniczo położona jest Sandra, fakt że tylko z jednego miejsca, bezpiecznie od niej oddalonego.

 

Krok w bok, w park czy w las i już mamy gwar, zgiełk i korki za sobą. Dopiero tu, patrząc na wszystko z góry czujemy marność cywilizacji, a wielkość przyrody, skreślając na ten czas jarmarczne atrakcje sławnego z uroku kiedyś miasteczka. Karpackie "kółko i krzyżyk".

 
Dla odreagowania dobrze jest się przejść 500 m po Zachełmiu na taką łączkę, z której od wieków widoki są zmienione tylko przez roślinność, a po każdej stronie świata, z jednego tylko miejsca, widać i Śnieżkę, i św. Annę, i Chojnik, i Kotlinę.

 
 
 

Albo też wkoło domu sprawdzić realność Śnieżnych Kotłów, nie zważając na fototapetę z widokiem z góry na Cieplice lub pozdrowić teściową Ewy P. w Przesiece przyspieszającej mocno z zabudowę.

  
 
 

No cóż, większa jest od Zachełmia, a i tak nie podzieli losów Karpacza. Każdy centymetr ziemi wydaje się być cenny, na co wskazują precyzyjnie wytyczone solidne ogrodzenia. W Hain muszą być ogródki ;) Tu minimalna powierzchnia wydzielonej działki wynosi 1200 m2, gdy w Zachełmiu 1900 m2.

Pokrywa śnieżna jest teraz w sam raz, nie dla narciarzy, ale dla miłośników naturalnych krajobrazów. Oszczędniej jest z kolorami, z wyjątkiem przeraźliwie błękitnego nieba. Przynajmniej ma się wpływ na saturację.

Wiedzą doskonale o tym nasze sarenki, wdzierające się czasem do ogrodu by obskubać coś zielonego o tej porze np. smakowity bluszcz, pożyczony zresztą z zamku Książ, rododendrony omijają na szczęście z daleka.



 Wyjście Sylwestrowe na Małego Szyszaka okazało się tym razem niemożliwe z powodu zbyt wielkiej różnicy między temperaturą naszych ciał a otoczeniem, sięgającej ponad 45 st. C.

Za to wyszła świetna droga wzdłuż Czerwienia, aż do Dwóch Mostów, jeszcze pół godziny, a pojawiłoby się Odrodzenie. Całość "wyprawy" zajęła 2 godz. z haczykiem.

 
 

Potoki w mroźne lutowe południe są niepowtarzalne. Woda nie ma czasu zamarznąć, bowiem spieszy się bardzo, gnana prawem hydrauliki, na spotkanie z Podgórną.

 
Krople, które są wolniejsze i mają  słabszą orientację w terenie, natrafiają na przeszkody, tam zamieniają się, pozornie na chwilę, w wyrafinowane kryształy. Wierzą, że upodobniając się do podłoża, według odwiecznego zapisu wrodzonej przeźroczystości, zostaną na ten czas niewidoczne. Jakże się mylą.








 










 
Od ujęcia wody pitnej już się szło jak po bieżni, po twardym, starszym śniegu i gąbczastej warstewce na wierzchu, niczym po tartanie.










W górnym biegu Czerwienia zaczyna się strefa alpejska i pokazują się widoki z górnego regla, na Suchą Górę (1113 m n.p.m.), na skalną formację Wiaterna.










Na powrót zostało mało czasu, więc nie bacząc na pot spływający jak krew Czerwieniem po najeździe Lisowczyków, puściliśmy się prawie biegiem przez Dolinę Kozacką, by po pół godzinie znaleźć się w domu, przystając tylko dla odplątania smyczy z konarów, zarazem dla zabawy w ganianego dookoła nich, aby w końcu ją odplątać prawie skutecznie.












Muzyka z Góry Przesieckiej też wartko płynie.
Z grupką przyjaciół z Zachełmia i z Przesieki realizujemy fantastyczny projekt, polegający na rekultywacji i adaptacji przedwojennej muzyki karkonoskiej oraz na wykonywaniu własnych kompozycji i tekstów, bardzo związanych z naszymi ukochanymi Karkonoszami. Projekt się rozrósł aż do sesji nagraniowej, profesjonalnie przeprowadzonej przez Michała z Microexpressions, w Agro- Tour- Farm.
 

U nas się nie dało, pełno gości. Tak więc dźwięki sudeckiej i górskiej piosenki rozbrzmiewają na razie tylko w zachełmiańskich agroturystykach: Agro- Tour- Farm, Wiśniowy Sad i Szczęsnowo.

 
 

Otrzymaliśmy mnóstwo dobrej energii w postaci gościnności od Kazia, zaangażowania od Michała, wypożyczenia sprzętu studyjnego od Stefana, pięknych tekstów od Ali G. (karkonoskiej poetki), świetnych projektów logo i okładki od Marcina, gotowości wydruku od Stasia W., pomocy od Michała Pe, rosołu i cateringu od Ilony, opieki nad dziećmi od Reginy K., oraz poparcia od wszystkich rodzin. Jest tego tak dużo, że postanowiliśmy odczekać jeszcze 2 miesiące i dograć kolejne 5 utworów na LP, wydrukować porządnego digipaka, który będzie naszym produktem regionalnym, a przynajmniej zachełmiańskim, aby nie zmarnować żadnego kwantu.
 

Świetnie wypadł koncert Microexpressions w Orient- Expressie, poprzedzający wyżej wspomnianą sesję, którego wybrali się też posłuchać prawie wszyscy przyszli ludowi artyści. A to dlatego, aby umocnić poważanie i zaufanie do producenta i realizatora nagrań w Babie Jadze (apartament Kazia).

 
Oprócz wystarczającego nagłośnienia, pojawiła się dobra publiczność, złożona ze znajomych oraz z uczestników Zoom Festival. Stworzył się znakomity klimat, by muzycy zabłysnęli nie tylko genialnymi frazami, dźwiękami, ścieżkami, harmonią, rytmami i nastrojami, ale też otwartym, ciepłym kontaktem ze słuchaczami, którzy  wszyscy zachwycili się pięknem tej alternatywnej jednak muzyki, od początku do końca koncertu.

W Wiśniowym Sadzie ferie się kończą. Odgłosy rozbawionych dzieci zastąpią nieśmiałe wpierw świergotania wiosennych ptaków. Znika biel, odkrywając krecią robotę nornic. Przebiśniegi mogą wreszcie zacząć końcową fazę kwitnienia, wychodząc zewsząd na łeb na szyję, żeby zdążyć przed inwazją bardziej kolorowych krokusów. Ciepłe powiewy i noce przestaną być klimatyczną anomalią i dopiero teraz śniegu wypatrywać się będzie np. na Polanie Jakuszyckiej i na Petrovce.

3 komentarze:

unfal pisze...

Dobrze móc znowu tu bywać, oglądać i czytać.

Witold pisze...

I dla mnie dobrze, że dobrze :) Tylko końca zimy nie widać.

Chwile... pisze...

Miło popatrzeć na znajome widoki.
Pozdrawiam.