poniedziałek, 19 lipca 2010

Chojnik, Żar- góry jak siostry

Zaczął się w Karkonoszach teraz szczyt nad szczytami sezonu. Okres ten bez względu na kryzys, powodzie, upały, deszcze, jest najbardziej oblężony w Karkonoszach.

Przez dwa miesiące wakacyjne mamy tyle samo wynajętych pokoi, co przez pozostałe 10. Nie brakuje powracających bywalców. Jest upalnie i być może też dlatego wszystkie panie- goście wydają się mi być wyjątkowo piękne, a panowie- goście wyjątkowo inteligentni. Prawdą jest, że nie wyjątkowo.
Na razie karmimy się, zacierającą pamięć o zimie, temperaturą i tak niższą niż na nizinach oraz zadowoleniem i wyrozumiałością gości. Darowany bywa nam przeciekający kanał wentylacyjny, zepsuty zasilacz antenowy, cieknący syfon, przenosiny do kolejno wolnych pokoi- nagminne bywa przedłużanie pobytów, zatłoczony parking przydomowy, za długa trawa w ogrodzie, asfaltowe dziury w Jeleniej Górze.

Nadrabiamy za to miłym chłodem w kuchni, w spiżarni, w holu, w salonie i w pokoju małżeńskim na parterze, których grube na 60 cm ściany z kamienia powstały w XVII wieku i są skuteczną izolacją przed gorącem, przed mrozem też, ale bardziej przy pomocy salonowego kominka i 15 cm styropianu.

Ogród wspomaga nas solidarnie. Dostarcza kolorów, kontrastów i tła, ale to akurat nie moja osobista zasługa.

Dharma, jako rasowa alaskanka z malamutów, też posiada dobrą futrzaną izolację, a ponieważ jest już w słusznym wieku, popisuje się przynależną niedoskonałością pamięci.
Np. zapomina, że już jest najedzona, albo że najchłodniej jest nie w wykopanej jamie w ogrodzie, tylko w kamiennej stodole i w czasie burzy tam też najbezpieczniej.


Trochę w obronie przed malutkimi gośćmi, trochę też w ich ochronie przed gestami dominacji z jej strony, częściej przymykałem ją w wybiegu, gdzie łatwiej było znaleźć chłód. Za to codziennie miała frajdę z dłuższych spacerów, więc dawała się zamykać z premedytacją i warunkową, jak na rasowego psa Pawłowa przystało, przyjemnością.

Spacery były tak dalekie, że w czasie powrotów nie dała się wciągnąć pod żadną górkę, która nie znajdowała się na trasie do domu.

Nowym jej zachowaniem stało się zamoczenie w każdym napotkanym potoczku, nie tylko jak zawsze siedzenia, ale i brzucha, który jako jedyna część psa nie posiada chłodzenia i futrzanej izolacji.


Ostatnio upodobaliśmy sobie szczególnie trasę pod Niedźwiedzimi Skałami,

wokół Kopy, na leśniczówkę.

Dalej przez hotel Chojnik, Dolinę Pięciu Ech.

Rudzianki, Żelazny Mostek nad Ziębnikiem.

Tam skręcamy na Jagniątków i potem na szczyt góry Żar (Herd).

Podobnie jak pod latarnią najjaśniej, tak na Żarze najcieplej. Ale warto było, gdyż od paru lat, po wycięciu drzew z całego północno- zachodniego zbocza tej góry, ukazał się zapierający dech w piersiach, nieznany nikomu poza drwalami widok: na górę Chojnik, wraz ze zwieńczającymi ją skałami i na nich zamkiem,

na Piechowice, Sobieszów, Cieplice, no i na dużą część Kotliny Jeleniogórskiej z widocznymi łańcuchami gór Izerskich, Kaczawskich, Rudaw Janowickich.


Pewnego dnia wybrał się z nami Pan Piotr, najwytrwalszy kijkarz wśród gości. Pora była chłodniejsza, bo wieczorna i do zachodu słońca długo delektowaliśmy się bajkową panoramą, wzorem romantycznych poetów.

Gdyby Goethe nie pchał się tak prosto na Chojnik, poezja wzbogaciłaby się o kilka cennych dzieł.

Po powrocie i intensywnym marszu przez 32 st. C, błędem byłoby nie zajść do gościnnej Concordii, dla której nawet sąsiedzi są bardzo oczekiwani, w dodatku wcale nie jako konkurencja (jak by to było np. w Karpaczu).


Pierwszy łyk ciemnego Rohozca przypomniał czym jest wielki dzban zimnej wody dla spoconego, błądzącego parę dni po pustyni Beduina. Drugi łyk pozwolił poczuć precyzyjnie jego temperaturę 12 st. C i wyobrazić sobie proces picia całej zawartości kufla z finałem u wrót raju w towarzystwie najsympatyczniejszych w Karkonoszach concordzkich kelnerek.

Po trzecim łyku zadzwonił telefon:
- Uciekł mi ostatni nocny autobus. Wyjedziesz po mnie do Sobieszowa?
Kufelki dokończyliśmy z Panem Piotrem już na ławce w Wiśniowym. Okazało się, że wcale nie było takie zimne, chociaż takie dobre.

Poniekąd sprawca nie ma nic wspólnego z tym zamieszaniem, to jednak moja muzyczna intuicja nie jest zbyt dokładna, chociaż jest.

Na Seven Festivalu zawiodło prawie wszystko, poza niebranym pod uwagę dystrybutorem sprzętu muzycznego. Chłopaki z Microexpressions wygrali perkusję. Właściwie to dostał ją Szymon, ponieważ nagłośnienie było tak fatalne, że słyszalność ich występu sprowadziła się tylko do warstwy rytmicznej. Sajmon gra bardzo dobrze i śmiało można przyjąć, że właśnie tylko o to chodzi.

Może też z powodów np. politycznych zabrakło nagród- wygrali zagraniczni goście festiwalu. I tak zawiało dyplomacją, bo wg ceny perkusja akurat jest drugą pod względem wartości nagrodą na całym festiwalu. Jest "Tama" do sprzedania, bez blach (już poszła). Teraz trwa praca nad płytą czyli albumem.

2 komentarze:

Blog Leonka pisze...

Już wiem gdzie się wybierzemy :)
Przepiękne są nasze Karkonosze :)

Witold pisze...

Proponowałbym wybrać się bladym świtem, bo jeszcze nikt o tej porze tam nie był. W Zachełmiu zwykle życie zaczyna się o 9.00;)