czwartek, 8 lipca 2010

Cieplice, nasze miasto i zdrój

Przechadzkę po Cieplicach polecam każdemu. Już 4 lata temu to nasze najbliższe miasto postawiło większą kropę nad duże I. Jakiś architekt zaprojektował jak umiał, firma ISPE wykonała, nawierzchnię Placu Piastowskiego (cieplicki deptak) i przyległych uliczek.
Po tej modernizacji Zdrój nabrał blasku i zainspirował do następnych projektów.

Dzięki temu Cieplice stały się wreszcie pod względem estetycznym, jednym z ciekawszych zdrojów wśród plejady uzdrowisk sudeckich.

Szansa przed nimi: Aquapark w realizacji, rewitalizacja Parku Zdrojowego, prywatyzacja sanatorium już w tym roku. Znajdują się tu jedne z najgorętszych (85 st.) zasobów geotermalnych w Europie.

Na wizję nowego właściciela od 3 lat czeka zabytkowy szpital przy Jagiellońskiej, gdzie przychodziły na świat nasze zachełmskie dzieci, a kilkanaście lat temu pamiętam koczujące przed nim dziesiątki rodzin cygańskich, przybyłych z całej Europy, aby wspierać swoją księżniczkę, ranną poważnie w wypadku samochodowym, leczoną w tym szpitalu.

Uzdrowisko dla gości naszych przyjazne jest coraz bardziej. Pojawiają się nowe knajpki i kawiarnie, zabiegi już nie tylko dla Niemców, sztuczne lodowisko, kultura u Caspara, w Przystani Café i w Sonacie, Festiwal Światła, Wiosna cieplicka, koncerty promenadowe.

Jest to najstarsze w Polsce uzdrowisko założone w roku 1281, wówczas Ciepłowody, potem Warmbrunn. Jest moje ulubione, z uwagi na wyjątkowy, delikatny klimat, nienaruszony przez lata komuny i przez zapędy inwestorów- amatorów, tak jak w Świeradowie, Polanicy, Kudowie, Szczawnie.

Być może dlatego też, że warunki gospodarcze są tu trudniejsze, na co wskazuje wielość zmian branży i właścicieli nowych sklepików, hotelików, kawiarenek. Starsze okrzepły i działają od lat, prowadzone przez bardziej doświadczonych, wytrwałych w boju z władzami i kosztami przedsiębiorców.

Nowa nawierzchnia z porządnych kostek granitu, przykryła do reszty, założony XVIII w cmentarz ewangelicki pod Placem Kombatantów, po wojnie dewastowany i zaniedbany i usunięty bez śladu w latach siedemdziesiątych. Ulicą nad pochowanymi tu wciąż szczątkami przedwojennych mieszkańców i np. Ks. Augusta Jacoba Fritze, parkuje się i idzie na małe targowisko, jedyne źródło pokręconych marchewek, ubłoconych ziemniaków, prawdziwego, pachnącego też woskiem miodu i małych, niedorodnych buraków. Wszystko nie przeszłoby przez unijną selekcję, a jest rarytasem również dla karkonoskich wieśniaków.

Stąd zaczynało się wyprawę na Śnieżkę, prowadzoną przez zawodowych przewodników i tragarzy.

Lato nie skąpi nam słońca i ciepła, chociaż zdarzają się pojedyncze dni deszczowe, tylko po to aby podlać ogrody. Mimo sezonu w pełni, jest kiedy wyskoczyć, na rybę "Do Rybaka",
powiększonego o nowe, stylowe pomieszczenie oraz z zagospodarowanym nadbrzeżem stawu.

Wizytacja mini-amfiteatru w Concordii się odbyła i zaowocowała pomysłem festiwalu indie-rocka oraz ładną panoramą stamtąd, ze Śnieżką jak na dłoni.

Okazuje się, że ten gatunek muzyczny właścicielom hotelu też nie jest obcy. Wizytacja w stylowym barku owocuje natomiast ochłodą ciemnobursztynowym Rohozcem, skalakiem- tmavé speciální pivo po 5,50.

Upały nie przeszkadzają aż tak bardzo Dharmie, która na spacer- wycieczkę pójdzie radośnie w każdych warunkach i o każdej porze dnia, a i chętnie przedostanie się poza ogrodzenie, aby niezaproszona uczestniczyć w grillu letników w sąsiedztwie, pożerając niepostrzeżenie wszystkie gorące i zimne potrawy.

Za to Merik wytrwale znosi naszym gościom najsmakowitsze dla niego myszki, wprost do salonu w całości, ale i tak na grilla się nie nadają.

Ostatnio spenetrowaliśmy pasemko górskie między Czerwieniem i Drogą Pod Reglami prawie pod Jagniątków. Dharma zaliczała każdy przecinający trasę potoczek, z lubością chłodząc zawsze część tylną, a ponieważ było bardziej gorąco, również kawałek brzucha na chwilę.

Z trasy przełajowej po szczytach zawróciło nas dopiero bagienko porośnięte uroczo mchem płonnikiem.


Ciepłe i wyjątkowo ciche wieczory świetnie umila wieczorne ognisko z pieczonymi kromkami chleba, pobrzdąkującą gitarą i nocnymi, zagadkowymi odgłosami lasu.

Ciekawy jest też czas dla naszych Microexpressions, którzy w piątek zagrają po raz trzeci w Warszawie, tym razem w Kamieniołomach i zaraz potem 300 km dalej w Węgorzewie. Mają się tam stawić punktualnie o 9.00 na Seven Festiwalu u komisarza na baczność. Zdążą jeśli nie zasną po drodze. Ponieważ w konkursie (jest też chopinowski) startuje 12 zespołów w większości o brzmieniach hardcorowych, metalowych, w tym 5 blisko-zagranicznych, wróżę jakiś sukces "naszym"- trzynastym, niezależnym. Zależne to jest jednak od obiektywizmu i muzycznej erudycji jury, co jak wiadomo jest wartością niewystępującą w Polsce, nie tylko na scenach. Ale dla mnie, Microexpressions to pogrobowiec dla całej reszty, łącznie z gwiazdami np. Sepultura, Vader czy Coma, jako artefaktów rockowej alternatywy na świecie, nie wiem czy w Polsce też.
Wierzę w dziennikarzy, Chopina (Preludium 3, Op. 28 G- dur) oraz w indywidualność Michała lub
Sajmona. Razem 1200 Euro. Nie wierzę w publiczność i jury. Razem 2750 Euro.


Brak komentarzy: