wtorek, 10 sierpnia 2010

Grzybowe lato


Chwilowo mamy full, tzn. wszystkie pokoje zajęte. Nie jest to wielki wyczyn, bo tylko 6 pokoi w sezonie w Karkonoszach zapełnić nie jest trudno. Połowę zajęli stali goście, konkurencji niewiele, cisza i spokój, pogoda prawie dopisuje.

Ceny mamy umiarkowane. Może dlatego, że bez wyżywienia. Ustaliły się pomiędzy pensjonatami a tanią agroturystyką, której w okolicach mało jest, a i nie wszystkie z łazienkami.


Jednak polowanie na niskie ceny noclegów trwa i każdy, bogaty lub mniej, lubi upolować coś okazyjnie. Szkoda że odbywa się to tylko przez klikanie. W PRL pokutuje nadal przekonanie, że okazja cenowa popłaca. Sądzę jednak, że wszyscy usługodawcy na wolnym rynku pomału dotarli już do momentu równowagi pomiędzy ceną a wartością usług, towarów chyba też. Coś, co jest okazyjnie tanie, okazuje się być usługą o mniejszej wartości, mimo że wygląda z początku w ofercie bardzo zachęcająco. Może sami chcemy siebie przechytrzyć i za mniejszą cenę zdobywamy lichy towar, z którego cieszymy się jakby był pełnowartościowy.

I wszystko to dzieje się przy założeniu maksymalnej korzyści przy minimalnym wysiłku. Parę dni temu zakończyłem konkurs na naszej stronce polegający na odgadnięciu nazw kwiatków ze zdjęć zamieszczonych w Aktualnościach. Za każdą nazwę kwiatka obiecałem 7% zniżki za pobyt w Wiśniowym. Były 24 zdjęcia, po 7% za każde, wychodzi że 400 zł jeszcze bym dopłacił komuś, kto rozpoznałby bratki, piwonie, róże, lobelie itd. za 5 dni pobytu dla 3 osób u nas. Nikt ze 180 osób oglądających te zdjęcia i informację o konkursie nie podjął się zadania.
Wnioski z eksperymentu mogą być następujące:
- nie chodzi o cenę
- zadanie za trudne
- przeglądanie strony z innych powodów
- niewiara w powagę konkursu
- brak wiedzy matematycznej
- specyficzna niechęć internetowa (też takową posiadam)

Dziękuję Pani Agnieszce z Bydgoszczy za to, że zechciała wziąć udział w podobnym konkursie 2 lata temu i mimo że po terminie, nie wszystkie zdjęcia były odgadnięte, wygrała pobyt u nas za pół ceny. Dziś prawdziwych graczy już nie ma:), są goście zainteresowani Karkonoszami, domem, okolicą i niech tak pozostanie, na wrzesień, październik, listopad.

Z wieczornej przejażdżki do Karpacza zostało parę fotek Gołębia i Jaru, tak jak z przechadzki do szwagra w sprawie zepsutej kosiarki. I znowu widoki po drodze. Nie da się przejść bez nich. Akcja była udana, pomimo przeciętego mojego palca w czasie sprawdzenia ostrości noży.

Stasia mieszka w Wojcieszycach, tuż przy obwodnicy, w domu, który przemianowała na kawiarnię domową "U Stasi", w którym odbywają się co jakiś czas niekomercyjne spotkania z muzyką, seminaria na nietypowe tematy, przy kawałku domowego, wykwintnego ciasta, kawie starannie parzonej.

Dom ma ogromny potencjał, ciekawe położenie z tarasowym ogrodem i widokami na Karkonosze z wyraźnymi Kotłami Śnieżnymi. Czasem zawiązuje się spontaniczny jam session, przy fortepianie, gitarze. Kto nie gra ten tańcuje lub śpiewa. Jam grał.

Ostatnim razem z zainteresowaniem wysłuchałem pogadanki Marysi na temat makrobiotyki, numerologii, astrologii, teorii pięciu przemian, wraz z trójką pań- gości Wiśniowego, które w ten sposób do pełna zasmakowały karkonoskich, niepowtarzalnych klimatów.
- Znalazłeś się tu nieprzypadkowo- podkreślała Marysia w moim numerologicznym portrecie, omawianym dla każdego z osobna.

Poprzednie dni przyniosły nadmiar wilgoci, burz i deszczu. Przełożyło się to na parodniowe zawirowanie w kalendarzu rezerwacji oraz na niezaplanowane przygody. A to cieknący kanał wentylacyjny, a to suszenie ubrań przy kominku (w sierpniu sic!), a to nieprzejezdność Cieplic i w rezultacie odwiozłem gościa nie na PKP tylko na PKS.

Jutro dom się wypełnia, co zapowiada zwrot w pogodzie. Obłożenie jest najlepszą prognozą. Skąd oni wiedzą tak dokładnie, kiedy przestanie padać?

I właściwie nie chodzi o pogodę, a raczej o warunki wyjazdu i przyjazdu. tego goście się najbardziej obawiają, zwłaszcza powodzi, która nigdy na nasze 600 m npm jeszcze nie dotarła, najwyżej zlodowacenie. W przeciwieństwie do Bogatyni, w której pomieszkiwałem przez parę lat. Szkoda tak pięknego miasteczka. A nasz niewinny potoczek Czerwień nic o tym nie wie.

Michałowi udało się wywlec Dharmę wysoko, pod Śnieżne Kotły i na Przełęcz Karkonoską. Wrócili po 4 godzinach zmęczeni przeciętnie.




Wiśniowy Sad w tym roku jest bez wiśni, zbyt wilgotny był okres kwitnięcia. Trawa pod osłoną deszczów znowu cicho podrosła i domaga się fryzjera, ale co zrobić z grzybami, które zaraz zaczną nam rosnąć wprost na talerzach? Takie pożywienie jest OK, może ostatnie genetycznie i chemicznie niepoprawione. Rozumiem skąd ten wysyp grzybiarzy.

Anegdotka zachełmiańska opowiedziana przez Krzysia (pozdrawiam):
Na jego działce urosła okazała trawa, którą koniecznie trzeba było skosić. Zwrócił się więc z propozycją do naszego ulubionego stałego bywalca miejscowego pubu pod niebem.
- Ile byś wziął za skoszenie tego kawałka?
M. popatrzył wprawnym okiem i wycenił:
- 600 zł, flaszka... z e r o s i e d e m i zakąska.
- To za dużo, tyle ci nie dam.
- Jest tego od cholery. Ale dobra: 450 zł, flaszka... z e r o s i e d e m. I... aaaa niech stracę, bez zakąski!
Z zakąską czy bez, po tygodniu oczekiwania na M., trawa została skoszona przez J. normalnie, po 10 zł/godz.

A ten poniższy przesiecki kosiarz kosi za darmo i jeszcze daje zakąskę.

Brak komentarzy: