sobota, 22 października 2011

Wiosenne powroty

Przeleciała wiosna, lato i jesień się już prawie kończy. Góry stoją na swoim miejscu, przywdziewając tylko stosowny do klimatycznej imprezy, zawsze niemodny strój.

Nadszedł też czas, aby się zmierzyć z tą dziwną zaległością, chociaż to nie obowiązek. Wiem, że nieoczekiwana przerwa we wpisach mogła spowodować co najwyżej smutek, nostalgię u paru miłych znajomych, zaglądających nie tylko do Wiśniowego Sadu, ale też i tu, gdzie staram się wszystko łączyć, przepuszczając świat przez swoje odczuwanie karkonoskiej przyrody oraz bycie w jej otoczeniu, co umożliwia mi nasza agroturystyka, która czasem niechcąco pozwala na parę wolnych, nocnych chwil.

Ale wszystko co nas spotyka i nie spotyka, ma być doświadczeniem służącym zrozumieniu tego po co żyjemy, a zwłaszcza tego co nas otacza, bo nie bez celu istniejemy w jakimś miejscu na Ziemi- każdy w innym. Bardzo blisko jest mi do odnalezienia istoty tych korelacji.

 Góry to wyjątkowe miejsca. Mam wrażenie, że występuje w nich wraz ze spiętrzeniem górotworu, również koncentracja energii właściwej masie. Podobnie jak Ocean w Solaris, góry przejawiają cechy istoty czującej, cechy specyficznego modelu fizycznego ze swoim niepowtarzalnym klimatem, temperaturą, grawitacją. Przypisałbym im również zazdrość z jaką chronią swoje tajemnice i piękno, z jaką oddziaływują na ludzi, którzy żyją nieświadomi tej inteligencji, traktując je jak fototapety, jak czasoprzestrzeń miejską.


Archetypem Karkonoszy jest Duch Gór- Liczyrzepa i to on jest gotów rozliczyć mnie z tego co robiłem przez ostatnie 5 miesięcy, bez jego zgody i udziału.
Andrzej G. w roli Liczyrzepy

Bywało różnie. Też i ku jego chwale, a też zupełnie bez związku z nim. Świadectwa są na górze w zakładkach.

 A jak jest? Jest tak jak się ma przeróżne zaległości, nie wyłączając materialnych oraz nieuzasadnione wyrzuty sumienia. Jednak jeśli się szybciej pobiegnie, to mimo zmęczenia cieszymy się, że znaleźliśmy się dalej. Na szczęście goście, jak gdyby nigdy nic, szczelnie zapełnili nam w sezonie grafik rezerwacji.


Za to przyjemnie mi będzie teraz, a jakże, szybko i w skrócie, poprzeżywać nadejście ubiegłej wiosny, przypomnieć sobie zieleń młodych liści- nie do odtworzenia, nagrzać się przed zimą wspomnieniem łaskawych promieni słonecznych i zawrócić nieco w głowie jesiennymi barwami.

 To że w marcu pojawiły się krokusy nie oznaczało w tym roku wcale zimowego walkowera. Łąki i lasy pudrowały się jeszcze zalotnie drobinami płatków, aby ktoś jeszcze się namyślił i zimę przywrócił.


Nie powiem, o mało tego nie zrobiłem, widząc jak magicznie prezentuje się nasza Góra Przesiecka, przyozdobiona dodatkowo młodymi amatorkami typowo marcowej pogody, czującymi się tu jak w raju- Podgórzyńskim.



Pod koniec miesiąca udało mi się zaskoczyć bardziej znajomych gości znakomitymi warunkami na Polanie, no bo i śnieg był bielutki i niebo niebieściutkie. Przystanek Orle jak najbardziej należy do ulubionych miejsc, ze względu na piwo Ciechan, klimat i historię. Pierwszy raz byłem tu na koncercie Johna Portera ze 20 lat temu. Może i wtedy przeczuwałem, że kiedyś będę zaglądał tu każdej zimy.



Może dzięki temu wreszcie zobaczyłem tego legendarnego szynobusa i skocznie w Harrachovie oraz wzbogaciłem się wreszcie o upragnione, całkowicie własne narty biegowe. A już za rok powiększę majątek o buty do nich.


Podobno w czasie wycieczki w tym bolidzie wprawiają w zachwyt tajemnicze zakola, górskie urwiska, fauna i flora Gór Izerskich, niemal na wyciągniecie ręki oraz zniechęca konieczność zastępczej jazdy autobusem ze Szklarskiej do Harrachova, skąd do samego miasta jest spory kawałek drogi. PKP nie lubi telefonów komórkowych, co poniekąd jest zrozumiałe. A w Kořenovie jedyną atrakcją przy stacji jest budka z knedlikami. Gdy nie ma się czeskich koron, może wystąpić problem z powrotem i albo należy poprosić o azyl polityczny, albo zdać się na wyrozumiałość obsługi pociągu.

Cmentarz w Podgórzynie o każdej porze roku wabi przyszłych lokatorów swoim malowniczym położeniem. Jeśli umrzeć, to tylko w Karkonoszach. Zaraz w listopadzie będzie grał główną rolę.


I po zimie. Przebiśniegi jak zwykle obejmują prezydencję. Śnieg już tylko zaczyna się od Śnieżnych Kotłów. Nastają zachwycające wieczory. Zawsze tak się dzieje przy tzw. brzydkiej pogodzie, charakterystycznej dla pór przejściowych i jak zawsze nasi goście o tym nie wiedzą.

       Wczesną wiosną można zacząć zastanawiać się, jak co roku, nad fenomenem powstawania życia. W Karkonoszach jest to szczególnie możliwe. Życie pcha się drzwiami i oknami w postaci pączków drzew, śniegowych kwiatów, fantastycznych, młodych pokrzywek, ptasich świergotów, które najbardziej interesują muzykalnego Merika.






Wiosna zawsze była symbolem początku, właściwym wszystkiemu co nowe. I takim stał się zamiar przypieczętowania pomysłu stworzenia lokalnej, zachełmiańskiej piosenki tradycyjnej, opartej też na motywach przedwojennego, tutejszego folkloru.

Właściwie miało to być nagranie paru utworów, przy wykorzystaniu doświadczeń i sprzętu Michała z Microexpressions, za jego namową, w charakterystycznym i urokliwym miejscu, Babie Jadze (Hexenhause), należącej do Agro Tour Farm, gdzie spotykali się niegdyś artyści i myśliciele, znani też w szklarsko-porębskiej Kolonii Artystycznej (Künstlerkolonie): Alfred Wilm, Bernard Wilm, Johanes Avenarius oraz Gerhard Hauptmann.
Widok sprzed Baby Jagi


Domek tak jest pełny energii tworzenia, że rezultatem sesji były cztery dni wytężonej pracy, okraszonej suto radością i zabawą. U niektórych zmęczenie zamykało na chwilę powieki z powodu pracy na nocnej zmianie na stacji, ale nie w kolejnictwie. Wyjątkowy był to czas, wypełniony muzyką, koncentracją i wszystkie inne problemy zostały za drzwiami- Baba Jaga ich nie wpuściła. Tym większa była radość na zakończenie, po nagraniu 12- tej piosenki i wydawałoby się że to już.




























Cudowne okoliczności natury obydwu sesji doładowały wszystkich do dziś i sprawiły że muzyka nagrała się niemal ze śpiewem ptaków, , rżeniem koników (haflinger), tupotem saren, pod czujnym okiem Kunegundy z Chojnika.

Powstał materiał na płytę długogrającą, którą postanowiliśmy jakkolwiek, bez względu na koszty, jakoś zrealizować.  Nikt nie przypuszczał, że cel zostanie osiągnięty dopiero za pół roku, dodatkowo będzie miał przedziwną, karkonoską wkładkę i okładkę- dzieło prawdziwego artysty- grafika Marcina, a pomysł przerodzi się w ideę, w dodatku bardzo pozytywnie przyjmowaną przez wszystkich, którzy się z tym zapoznają czy na koncertach, czy w necie lub od znajomych. Więcej szczegółów w relacji Kazia- właściciela majątku.

a ciąg dalszy tego co potem nastąpiło, nastąpi.

sobota, 26 marca 2011

Wiosennie w Zachełmiu

 
Teraz już wiem. Nie wychodzi się z domu bez aparatu. Zwłaszcza wtedy, gdy pomyślimy przez chwilę:- A może wziąć aparat? E tam.
Natura żyje intensywnie, nie przejmując się zbytnio egocentryzmem człowieka.
Tu w Karkonoszach wszystko się w każdym momencie zmienia, chociaż troszeczkę. Inny kąt, metr obok, 5 min. później, bliżej, wesoło lub smutno mi. I da się wtedy z zaskoczeniem zobaczyć coś innego i nowego, w miejscu gdzie byliśmy już tysiąc razy. Bowiem istnieją kategorie podstawowe: pory roku i dnia.
Szczęśliwie przeżyliśmy zimę. W tym roku była równie wyraźna jak poprzednie, trudno zauważyć różnicę, chociaż wydaje się być pozornie, radykalnie różna od ubiegłych: dłuższa, śnieżniejsza, mroźniejsza, piękniejsza i kosztowniejsza.
 
Padły rekordy: stłuczek i liczby uszkodzeń Skody, obłożenia minimalnego w styczniu, maksymalnego w lutym, wysokości pryzm odśnieżonego śniegu, nieprzejezdności drogi do Przesieki, długości trwania grypy w rodzinie, czasu przeznaczonego na posprzątanie kuchni po jednej tylko rodzinie, ilości 6- latków naraz przez więcej niż 2 dni, czasu przeznaczonego na muzykę, rachunku za gaz w lutym, braku kubików drewna na przyszły rok, początku przebijania się przebiśniegów.
 
Zimę przekładam do wspomnień i głowy nie daję, że już żaden śnieg w tym półroczu u nas się nie pojawi. Właśnie teraz sobie pada, mieszając się starannie z kroplami deszczu.. Obejście przedstawia się, jak zawsze o tej porze, niezbyt atrakcyjnie, dlatego wolę popatrzeć na góry, które prezentują się czasem bardzo wyraźnie. Ogród zaprasza do współpracy i nie chodzi mu bynajmniej o skoszenie czy odśnieżenie.
 
Sarenki chętnie podchodzą, wiedząc, że zawsze coś zielonego się znajdzie. Przeskakują płoty, zapominają jak weszły i trzeba lecieć z podpowiedzią. Dharmę chyba lekceważą, chociaż bardzo chciałaby się z nimi pobawić w "pieska i kotka".
Pora do spacerów jest idealna. Mało błota, już wcześniej rozmarzło. A i śnieg momentami po pas, zaczyna się dopiero od 1000 m. Widoczność jest wyjątkowa ze względu na brak liści na gałęziach, których co roku jest coraz więcej, mimo że drzew coraz mniej. Teraz właśnie odsłoniły się fantastyczne zachełmiańskie panoramy, które zaskakują każdego przybysza, pokazując na chwilę pod tym względem wyższość przedgórza nad górnym reglem.
Najlepsza do spacerów jest góra Kopa, 665 m npm, Fuckner- Berg, może dlatego tam najczęściej chodzimy. Uwieńczona jest, jak każda nasza górka skałką, przynajmniej jedną, oferującą wymyślne przejścia, szczelinki, przewieszki, zachęcające by lekkim klepnięciem stoczyć ją całkiem w dół. Tego na wszelki wypadek nie czynię, mimo że najbliższy potencjalny chybotek znajduje się na naszej Przesieckiej Górze (612 m npm).
Przemierzając Kopę dookoła, wzdłuż warstwicy 50 m poniżej szczytu, mamy do czynienia ze wspaniałymi widokami: na Śnieżkę, Szyszak, Górę Żar, Zachełmie i Kotlinę Jeleniogórską.
 
Kopa oprócz swojej widokowości tętni też życiem.
Nie raz spłoszyło się ze skalnych zagłębień jakieś czworonożne istnienie, a ostatnio udało się napotkać sympatyczne stadko muflonów, sprowadzonych z Korsyki na początku XX w., przez shafgotschowskiego, włoskiego ogrodnika. W Sudetach występuje ich ok. 700 szt., np. w Górach Sowich, Bardzkich, Kaczawskich. Nasz kierdel liczy ok. 30 szt.. Niestety w ostatnim czasie cierpią z powodu defektu genetycznego w postaci wrastania rogów- ślimów w sierść. Istnieje potrzeba sprowadzenia zdrowych osobników, aby odbudować kondycję stada. Jeden tryk kosztuje ok. 5 tys. zł. Ale najpierw przydałby się jakiś włoski ogrodnik.
Gdyby nie Dharma, skowycząca, wyrywająca się do tak odmiennych stworzeń, udałoby się zrobić zdjęcie nie gorsze niż Monice z hotelu Chojnik. Kozice nawet przystanęły na chwilę, pozując jakby do zdjęcia, aby zaraz skocznie pomknąć za głazy w poszukiwaniu smakowitych zieloności. Samice i młode bronią się przed wrogiem do wielkości lisa tupaniem nóg. Byliśmy jednak trochę więksi.
 fot. Monika z Chojnika
XVII- wieczna remizka strażacka stanowi łakomy kąsek dla społeczności zachełmiańskiej, ale niestety gminne przepisy skutecznie bronią jej przed naszymi zakusami. Mamy w końcu możliwość poproszenia o miejsce do spotkań wiejskich w dwóch prywatnych hotelach w Zachełmiu, jedynych w całej gminie Podgórzyn. Też o czymś to świadczy ;)
 W Wiśniowym Sadzie królują przebiśniegi, śnieżyczki, może i w większej ilości niż zazwyczaj. W tajemnicy zdradzę, że mają mało wspólnego z początkiem wiosny. Pojawiają się w styczniu i bez względu na śniegi, widać je aż do kwietnia. Nawet potem muszę omijać je pieczołowicie kosiarką, żeby miały więcej czasu na nabranie sił przed następną zimą, której spodziewam się już zaraz, za 6 miesięcy.
 
 
Ale się powoli jednak kończy, zaraz będzie następna. Wiosny można nie zauważyć, jeśli nie popatrzy się w porę przez okno. Nie chciałbym uciekać od tego, wręcz przeciwnie, zajrzeć głębiej w siebie, tam gdzie czas i pozostałe wymiary skupiają się w jednym punkcie i gdzie można być równocześnie młodym i starym, zimą i latem. U mnie akurat ten punkt wypada tam, gdzie odwzorowują się też góry i muzyka. Dlatego chciałoby się być teraz tak wesołym jak młody szczypiorek na wiosnę.
Zima zresztą niechętnie ustępuje. Wbrew prognozom parę dni temu było białawo wokół domu, co niezbyt dobrze wpływa na samopoczucie, chociaż pojawiają się na chwilę stali goście wiśniowego domu, z powodu tęsknoty za ciszą martwego sezonu i za pieleszami gościnnych, XVII- wiecznych naszych murów.
 Tu się pisze, a w ogrodzie krokusiki wyłażą. To nic, że zostały podobnie jak muflony, rododendrony i azalie, kiedyś sprowadzone. Odpowiada im nasz klimat, widać nie tylko my ludzie lubimy góry. 
 
 
Potwierdzają to zachełmiańskie bażanty, daniele, świnki wietnamskie- na Rudziankach mylone z dzikiem, wielbłądy w Cyrklandzie czy strusie w Przystani pod Chojnikiem.
 fot. Majka